W centrum Krakowa zakony za murami skrywają ponad 15 hektarów ogrodów Ogrodzone, oddzielone od świata i zazdrośnie pilnowane. Przyklasztorne parki. Do niedawna o ich istnieniu wiedzieli tylko nieliczni. Pojęcia nie mieli o nich nawet ludzie mieszkający po sąsiedzku, o co w „mieście 100 kościołów” nietrudno. Wprawdzie spacerowali wzdłuż murów, ale do wnętrza nie mogli zajrzeć. Do takich nieświadomych zaliczał się miejski aktywista Łukasz Dąbrowiecki. Ale kilka lat temu wyjrzał przez okno klatki schodowej jednego z hosteli przy ul. Dietla i zobaczył trzyhektarowy ogród oo. misjonarzy, a w nim człowieka biegającego na nartach. Zakonnicy ukryli teren za wysokim murem zwieńczonym drutem kolczastym. Okazało się, że takich zamkniętych ogrodów, w istocie będących parkami, jest w Krakowie znacznie więcej. Dąbrowiecki swoim odkryciem podzielił się z Janem Sową i nieżyjącym już Rafałem Górskim. Wiedza o zamkniętych za murami parkach stawała się coraz powszechniejsza, aż wreszcie upomniano się o ich otwarcie. Od biegówek do peryskopu Momentem przełomowym stał się rok 2011 i projekt artystyczny zrealizowany przez No Local oraz kolektyw Insiders w ramach festiwalu ArtBoom. Nazywał się „Pamiętajcie o ogrodach”. W ramach projektu wytyczono trasy spacerowe prowadzące między zamkniętymi ogrodami, a przechadzki połączono ze zwiedzaniem. Nie dajmy się jednak zmylić słowu zwiedzanie. Do środka nie wchodzono, bo nikt krakowian nie zamierzał wpuszczać. Wprawdzie organizatorzy prosili o zgodę, ale drzwi pozostały zamknięte. Do ogrodów zaglądano więc z klatek schodowych i dachów okolicznych wieżowców, przez szpary w murach i niedomknięte bramy. A gdy taki sposób okazywał się niewystarczający, sięgano po lustra – bardzo podobne do używanych w gabinetach dentystycznych, tylko znacznie większe. Wykorzystano też peryskop, który przygotowała Malwina Antoniszczak (także jej pracy insidersi zawdzięczali lustra). Ustawiono go na podwórku Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Pedagogicznego, który przez mur sąsiaduje z jednohektarowym ogrodem oo. karmelitów trzewiczkowych na Piasku. – Mieszkańcy, którzy zajrzeli za te mury, byli poruszeni. Zupełnie nie spodziewali się tego, co tam zobaczą – opowiada Dąbrowiecki, który brał udział w spacerach. O nastrojach wzbudzonych w ten sposób wiele mówi dopisek kredą pod pytaniem wymalowanym przez organizatorów na chodniku obok jednego z zakonnych ogrodów. Pytano: „Czy wiesz, co jest za murem?”. „Państwo Watykan”, napisał nieznany podglądacz klasztornej przestrzeni. – Projekt miał uwidocznić mieszkańcom i mieszkankom Krakowa, że żyją obok ogromnych terenów zielonych, które są dla nich niewidoczne. Kraków mógłby być zielonym miastem, gdyby te ogrody zostały udostępnione – tłumaczy Dąbrowiecki. W spacerach wzięło udział kilkaset osób, a powtarzano je jeszcze kilkakrotnie w czasie krakowskich Dni Świeckości. Pukajcie… W ten sposób coraz więcej mieszkańców dowiadywało się o istnieniu ukrytych za klasztornymi murami ogrodów. Do grona postulujących, by coś z tą sprawą zrobić, zaczęli dołączać kolejni krakowianie, a wśród nich i tacy, których trudno posądzać o antyklerykalne nastawienie. Paweł Rojek, redaktor ultrakonserwatywnych krakowskich „Pressji”, pisał na Facebooku: „Ostatnio sporo oglądałem centrum w mapach Google i ilość niedostępnej zielni jest porażająca. Papieżu Franciszku! Otwórz kościelne krakowskie ogrody!”. Apelowali, wprawdzie nie do papieża, tylko do miejscowych zakonników i księży, także radni Starego Miasta. Wystosowali list, w którym prosili, by ogrody zostały udostępnione mieszkańcom w wygodnej dla Kościoła formie. Mówiono o jednym dniu w tygodniu. Pojawił się też pomysł skopiowania rozwiązania stosowanego w ogrodzie muzeum archeologicznego, który jest jedyną tego typu przestrzenią dostępną w ścisłym centrum miasta, a za wstęp do niego pobiera się symboliczną opłatę. Był to pomysł tym bardziej wart uwagi, że ogród ten w przeszłości należał do klasztoru karmelitów bosych, a zmieniło się to za sprawą władz austriackich, które usunęły stamtąd zakonników i zamieniły budynek w więzienie i sąd. Z kronikarskiego obowiązku należy podkreślić, że o otwarcie ogrodów upomniała się nie cała rada, tylko kilkoro jej członków. Wywołali tym zresztą niechęć i pretensje części kolegów i koleżanek, zwłaszcza z okręgów, gdzie gros wyborców stanowią mieszkańcy klasztorów. – List wysłaliśmy do siedmiu adresatów. Była jedna odpowiedź. Do dzielnicy zadzwonił ksiądz z parafii św. Floriana. Umówiliśmy się z nim. Od początku był bardzo otwarty, ale akurat ten ogród jest malutki i niespecjalnie nadaje się do takiego wykorzystania – opowiada o reakcji zakonów na apel Aleksander
Tagi:
Tomasz Borejza