Pusty talerz wigilijny
To nie jest szczególnie ważna sprawa, ale dla nas, Polaków, nie bez znaczenia i bardzo chciałbym spytać moich czytelników, co właściwie o niej sądzą. Chodzi o sławny dodatkowy talerz przy wieczerzy wigilijnej. Może w ich rodzinach zachowały się jakieś odległe echa, bo w druku na niewiele trafiłem. Otóż powszechnie już się zgoła nie mówi, a trąbi, że to jest nakrycie dla jakiegoś tam „zgłodniałego wędrowca”. Rzeczywistość przeczy temu stanowczo. Kilka lat wstecz paru dziennikarzy próbowało się w dzień wigilijny wprosić do różnych mieszkań, powołując się na ten właśnie zwyczaj. Ale ze wszystkich, dosłownie wszystkich mieszkań zostali zdecydowanie wyproszeni. Nie przyjął ich nikt. Coś to musi przecież znaczyć, a znaczy to, że mamy zafałszowaną świadomość tego obyczaju, który musi znaczyć coś całkiem innego. W mojej tradycji rodzinnej mówiło się, że to jest miejsce dla zesłańców syberyjskich, ale to by oznaczało, że zwyczaj jest względnie młody. Bardziej prawdopodobną wersją było, że jest to miejsce dla powracających z jasyru. A już jasyr to najpóźniej XVII wiek. Ale w jasyr brano jeńców z kresów wschodnich, przecież Turcy ani Tatarzy nigdy nie dotarli do Poznania, a tymczasem i w Wielkopolsce ten obyczaj istnieje. Zacząłem podejrzewać, że jest to zwyczaj znacznie starszy i oznacza coś całkiem innego – i chyba nie bardzo sympatycznego Kościołowi katolickiemu, skoro rzeczy nie uświęcił i właściwie jej „nie zauważył”. Dlaczego? Analogiczny zwyczaj spotykamy u Żydów, gdzie też zostawia się dodatkowe puste nakrycie, ale to dzieje się na Paschę, czyli na Wielkanoc, i jest nakryciem wyraźnie określonym: czeka na proroka Eliasza, którego Żydzi uważają za swojego szczególnego patrona. A zarazem Eliasz to przecież jeden z przodków. Czyżby to więc był wpływ żydowski? Wykluczyć się całkiem tego nie da, wzajemne wpływy istniały, ale akurat to wydaje mi się mało prawdopodobne. Natomiast i obyczaj polski, i żydowski pochodzą chyba z tego samego źródła, znacznie, znacznie wcześniejszego. Boże Narodzenie to święto ściśle, rzekłbym nawet: „kultowo” rodzinne, co najwyżej prosi się na nie dobrych przyjaciół i wtedy bywa wystawnym przyjęciem. Nic dziwnego, że jacykolwiek obcy nie są akurat w tym dniu mile widziani. Natomiast serdecznie podejmuje się wszystkich bliskich, którzy już odeszli, ale których duchy i pamięć muszą zawsze być obecne. I to dla nich właśnie jest ten pusty talerz. Wszystkie religie na świecie zaczynały się od kultu przodków, którzy często awansowali do rangi bogów, a przynajmniej duchów opiekuńczych. Zwyczaj biesiadowania z bogami i przodkami był także na całym świecie powszechny. W prawosławiu do dzisiaj wynosi się na groby jedzenie, my zastąpiliśmy to świecami. Przypominam zaś, że w niektórych kulturach biesiadowało się z przodkami cztery razy w roku – krakowska „rękawka” odbywała się na przykład na wiosnę. Niemożliwe, żeby ominięto taką okazję jak przesilenie zimowe. A cóż na to wszystko Kościół? Otóż do wszelkiego rodzaju „dziadów” (czyli kultu przodków) odnosił się nie tylko nieufnie, ale wręcz wrogo, podejrzewając, i słusznie, że są to pogłosy pogańskie, więc i obyczaj dodatkowego nakrycia wigilijnego – początkowo prawdopodobnie potajemny – został wyposażony w przeróżne uzasadnienia religijnie obojętne. Aż wreszcie jego prawdziwy sens został po prostu zapomniany i zachował się tylko w instynktownej niechęci goszczenia przy okazji „obcych”, chociaż twierdzi się coś zupełnie odwrotnego. Napisałem o tym swoim domyśle po raz pierwszy chyba ze 25 albo i więcej lat temu, od tego czasu wracałem do tej sprawy nieraz – ale chociaż dostaję po swoich publikacjach sporo (a czasem nawet mnóstwo) listów, w tej sprawie nikt nigdy nie zabrał głosu. Aż dziwne. Czy to ja takie głupstwa wygaduję, czy po porostu nic to nikogo nie obchodzi? Ale przecież powinno, bo to jednak istotna część polskiej tożsamości narodowej i kulturalnej. Tylko, for goodness sake! jak mawiali Prasłowianie, niech to nie będzie tak zakłamane. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint