Wybory prezydenckie w Rosji mają potwierdzić absolutną dominację obecnego układu władzy Kto wierzył, że Rosjanie zainteresują się choć na chwilę prezydenckimi wyborami (wyznaczonymi na 14 marca), powinien już stracić nadzieję. Nie tylko moskiewska ulica, ale także elity polityczne Rosji, a nawet sami kontrkandydaci obecnego prezydenta, Władimira Putina, nie mają złudzeń. Z sondażu, który w połowie lutego przeprowadził moskiewski instytut socjologiczny FOM, wynika, że dwie trzecie mieszkańców Federacji Rosyjskiej bez żadnych wątpliwości przewiduje bezproblemowe zwycięstwo Putina w pierwszej rundzie. Zaledwie 18% badanych oczekiwało, że być może niektórzy rywale prezydenta podejmą z nim choćby poważniejszą publiczną debatę. Wątpliwości nie mieli także liderzy praktycznie wszystkich liczących się partii politycznych. Do rywalizacji z bijącym rekordy popularności prezydentem nie stanęli tym razem tradycyjni uczestnicy wyścigów o rosyjską prezydenturę – ani lider komunistów, Giennadij Ziuganow, ani narodowy populista, Władimir Żyrinowski, ani Grigorij Jawliński z liberalnego Jabłoka. „Do 2008 r. (kiedy upłynie druga kadencja Putina – przyp. BG) żaden poważny polityk nie będzie stawał w szranki z obecnym lokatorem Kremla”, napisał z Moskwy korespondent Associated Press. Dziennikarz AP jednak odrobinę w tym stwierdzeniu się pomylił. Znalazł się bowiem partyjny lider, który zaryzykował konfrontację z Putinem. Siergiej Głazjew, jeden z przywódców bloku Ojczyzna, która niespodziewanie zdobyła w ostatnich grudniowych wyborach do Dumy ponad 9% głosów, wystartował w prezydenckim wyścigu. Los Głazjewa może być jednak podręcznikowym przykładem, jak ryzykują w Rosji ci, którzy ośmielają się rzucić rękawicę obecnemu prezydentowi (wcześniej próbował to uczynić właściciel koncernu Jukos, Władimir Chodorkowski, przebywający od kilku miesięcy w areszcie pod zarzutem niepłacenia podatków). Przywódca Ojczyzny, który – zdaniem moskiewskich socjologów – jako jedyny miał szansę na zaistnienie polityczne w tegorocznym wyścigu prezydenckim, a którego potencjał wyborczy niektórzy, m.in. wybitny socjolog prof. Jurij Lewada, obliczali na 10 do 12% głosów, szybko przekonał się, że w dzisiejszej Rosji Kreml nie potrzebuje niewygodnych konkurentów czy choćby polityków zdolnych odebrać choć cząstkę głosów Putinowi. Przeciwników swojej kandydatury Głazjew nie musi jednak szukać bezpośrednio na Kremlu. Jednym z jego najostrzejszych krytyków stał się… jego partyjny kolega i także współtwórca sukcesu Ojczyzny, były szef Komisji Spraw Zagranicznych Dumy, Dmitrij Rogozin. „Po co nam taka kandydatura? Rozbije ona tylko zwarty front reformatorów Rosji”, powiedział Rogozin w radiu kilka tygodni temu. Po tym ataku Rogozina na Głazjewa przyszedł czas na działania rosyjskich władz. W połowie stycznia dwa państwowe kanały telewizyjne oskarżyły Głazjewa o kupowanie podpisów z poparciem, a zaraz potem Federalna Służba Bezpieczeństwa dokonała rewizji w jednym z mieszkań w uralskim Iżewsku, gdzie miały się znajdować dowody takiego przestępstwa. Na początku lutego blok Ojczyzna odmówił oficjalnego poparcia swojego lidera w wyborach prezydenckich, a w ostatnich dniach Siergieja Głazjewa spotkał kolejny cios. Zjazd Partii Rosyjskich Regionów, największego ugrupowania współtworzącego narodowo-lewicowy blok Głazjewa, nie tylko udzielił poparcia w wyborach Putinowi, ale też wykluczył Głazjewa z partii. Rozżalony Głazjew ogłosił, że rozważa wycofanie się w tej sytuacji z prezydenckiej elekcji, a szefowa jego sztabu wyborczego, Jana Dubiejkowska, wystosowała do mediów list otwarty, w którym napisała: „Władza unika konstruktywnego dialogu, stosuje techniki nacisku na wyborców, zalewa ich potokami czarnej propagandy. Wszystko to w sposób nieunikniony dyskredytuje instytucję wyborów i zniechęca ludzi do uczestniczenia w zorganizowanym przez władze spektaklu”. Władimir Putin i jego współpracownicy specjalnie tym się nie przejęli, podobnie jak publicznymi oskarżeniami innej kandydatki na prezydenta, która w minionym tygodniu powiedziała z kolei, że „kampania przed wyborami prezydenckimi nabiera coraz bardziej cech bezprawia i robi się kłamliwa”. Jeden z doradców Putina wprost oświadczył: „Psy szczekają, karawana idzie dalej”. Jego sztab z kolei odmówił pozostałym pretendentom do Kremla szansy na publiczne starcie się z Putinem przy okazji telewizyjnych debat wyborczych. W efekcie teledebaty z udziałem kandydatów (ale bez Putina) biją rekordy… niskiej oglądalności. Putina i jego otoczenie to oczywiście nie martwi. Rosyjski prezydent porozumiewa się z wyborcami ponad głowami swoich rywali. Kampanię rozpoczął od transmitowanego na żywo
Tagi:
Mirosław Głogowski