Jawny dług publiczny przekroczył 1 bln zł. I co dalej? Prof. Elżbieta Mączyńska, Polskie Towarzystwo Ekonomiczne Kluczowa jest nie wysokość długu, ale to, na co i jak się zadłużamy. Gdy pożyczane pieniądze idą na inwestycje, mogą stanowić impuls rozwojowy, dzięki któremu dług zostanie spłacony. Istotne jest również to, kto korzysta na naszym zadłużeniu. Polskie zadłużenie publiczne stanowi 54% PKB, natomiast w Japonii wskaźnik ten wynosi niemal 220%. Tyle że tam rząd zadłuża się u własnych obywateli, im sprzedaje obligacje. Odsetki nie wędrują za granicę, ale „pracują” dalej w kraju. Jeśli powiedzie się zapowiedziane w rządowej Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju zmobilizowanie kapitału krajowego do zakupu obligacji skarbowych, a następnie przeznaczenie uzyskanych środków na inwestycje sprzyjające rozwojowi biznesu, to będzie zupełnie co innego niż wzrost zadłużenia zagranicznego, które już jest duże. Bo kraje mocno zadłużone za granicą tracą część suwerenności gospodarczej. Waldemar Witkowski, Unia Pracy Tak wysoki dług, ale służący rozwojowi, nie jest niebezpieczny. Dług zaciągnięty na tworzenie miejsc pracy zwraca się w postaci większych wpływów z VAT, PIT i CIT, groźne jest natomiast zadłużanie się na bieżące wydatki, bo musi je potem spłacać całe społeczeństwo. Ubolewam nad taką polityką kolejnych rządów, przy czym należy oddać sprawiedliwość ekipie Gierka, która za zaciągnięte zobowiązania wybudowała kilkaset zakładów. Dlatego apeluję do aktualnej władzy, aby inwestowała w to, co będzie procentować, a nie tylko w to, co daje jej poczucie wyższości. Prof. Paweł Bożyk, Akademia Finansów i Biznesu Vistula Bilion to liczba robiąca wrażenie, dlatego Leszek Balcerowicz epatuje nią, by przekonać nas, że rząd prowadzi nas do katastrofy. Tymczasem ten dług rośnie od dawna. Tylko Gomułka potrafił sobie z nim poradzić, bo trzymał wydatki twardą ręką. Oszczędzanie nie jest cnotą Polaków, dlatego stale brakuje środków na inwestycje i kolejne rządy pożyczają je za granicą. Ogranicza to pole manewru rządu, jednak największym problemem jest nie wielkość zadłużenia, tylko długofalowy charakter. Niestety, władza nie może wiele zrobić, ponieważ w gospodarce wolnorynkowej podział dochodu narodowego na konsumpcję oraz inwestycje i oszczędności następuje dość automatycznie, cen nie można regulować, również płace nie bardzo zależą od rządu itd. Krzysztof Mroczkowski, publicysta ekonomiczny, kwartalnik „Nowy Obywatel” Emocjonowanie się liczbami bezwzględnymi nie ma większego sensu. Dług Niemiec, często chwalonych za oszczędnościowe podejście do budżetu, wynosi równowartość 10 bln zł, co przecież nie oznacza, że ich gospodarka jest w 10-krotnie gorszym stanie niż polska. Lepszym wskaźnikiem jest relacja długu publicznego do PKB. Konstytucja wyznacza maksimum poziomu długu publicznego na 60% PKB, do czego jeszcze sporo nam brakuje. Dla porównania: dług Niemiec od lat oscyluje wokół 80% PKB. Jeszcze mniej sensu ma dorzucanie do kalkulacji kosztów tzw. ukrytego długu. Jako ukryty dług liczone są np. koszty utrzymania systemu ubezpieczeń społecznych wiele dekad do przodu, bez uwzględnienia równoległego wzrostu PKB i wpływów z podatków. Straszenie katastrofą budżetową jest więc bardzo przesadzone, a jeśli naprawdę chcemy zwiększyć długookresową stabilność budżetu, musimy podnieść podatki, co nie przypadłoby do gustu neoliberalnym ekonomistom. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint