Nowy Rok jest także czasem regulowania długów, bo takie stare zobowiązania mogą się ciągnąć za człowiekiem i chwały nie przynoszą. Z wielu historii, które to potwierdzają, przypomnijmy tę Pawła Woźnego, obecnego ambasadora w Kolumbii. To stara sprawa, jeszcze z czasów, kiedy pełnił on funkcję sekretarza ambasady RP w Bogocie, ambasadorem zaś był Jacek Perlin. Otóż specyfiką polskiej dyplomacji jest to, że dyplomaci i członkowie ich rodzin przebywający na placówkach nie są ubezpieczeni. Gdy zachorują – idą do lekarza, a MSZ zwraca im koszty porady. Jeżeli wysokość rachunku wynosi poniżej 1 tys. dol. – akceptuje go ambasador, jeżeli powyżej – to już jest sprawa centrali w Warszawie. W opisywanym przez nas okresie rachunki z pewnej kliniki zaczęła przynosić ambasadorowi żona pana Woźnego. Takie za ponad 900 dol. A on je akceptował, nie wnikając w ich treść. Nie wiemy, czy stało za tym dobre wychowanie – że w sprawy dotyczące zdrowia nie zaglądamy – czy wiara, że wszyscy jesteśmy uczciwi, w każdym razie Perlin przynoszone przez żonę sekretarza rachunki podpisywał, choć sytuacja wydawała mu się coraz dziwniejsza, bo nie widział, żeby kobieta była chora. On się dziwił, a księgowa ambasady wgryzała się w przynoszone rachunki. Aż w pewnym momencie zorientowano się, że chodzi o sprawy, których Rzeczpospolita obywatelom nie refunduje. Jakie – to nie ma nic do rzeczy, choć pół MSZ sobie z tego później dworowało. Ważne jest co innego. Otóż sprawa oparła się o warszawską centralę. A stamtąd przyszła decyzja: zapominamy o wszystkim, niech tylko Paweł Woźny zwróci do kasy MSZ pieniądze za zakwestionowane rachunki, w sumie ok. 4 tys. dol. Mniej więcej tyle państwo Woźni zarabiali na placówce przez miesiąc. Na to Woźny odparł, że niczego nie będzie zwracał, bo przecież rachunki zaakceptował ambasador, więc on teraz ponosi za nie odpowiedzialność. Bum! Perlin zapłacił z własnej kieszeni 4 tys. dol. Co oczywiście pamięta Woźnemu do dziś. Zresztą pamiętają to i w MSZ, jako sensację i towarzyską, i lekko kryminalną. Bo sztuką jest wykolegować przełożonego na 4 tys. dol., skoro Rzeczypospolitej się nie udało. I teraz nasuwa się pytanie: jak Woźnemu uszło to wszystko na sucho? Pospekulujmy – ktoś go ochronił, i to ktoś ważniejszy niż urzędnicy MSZ? Spekulujmy dalej – chyba nieprzypadkowo ma w CV napisane, że w ambasadach w Bogocie i Mexico City odpowiadał także za sprawy bezpieczeństwa? Zakończmy więc tylko informacją, że kariera dyplomatyczna Woźnego w czasach PiS ruszyła do przodu. Przez kilka miesięcy był u Mariusza Błaszczaka wiceministrem obrony, odpowiedzialnym za sprawy międzynarodowe. I z tej funkcji kilkanaście miesięcy temu wyjechał na stanowisko ambasadora. Raczej nas to nie dziwi. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint