Ludzie PiS chętnie pokrywali prywatne wydatki z państwowej kasy Po hucznej zabawie zostają zwykle rachunki do uregulowania. Prawo i Sprawiedliwość bawiło przy władzy przez dwa lata i jak się okazuje, prominenci tej partii obficie korzystali z jej uroków. Miało być rządzenie w interesie zwykłych, prostych ludzi, skromna i oszczędna władza. Było jak w dowcipie z lat komuny: zwykli ludzie pili koniak ustami swoich przedstawicieli. A rachunków do zapłacenia pojawia się coraz więcej, następcy PiS-owskich władców ujawniają je z oczywistą satysfakcją. Zapłacą, jak zawsze, podatnicy, bo przecież nie ci, którzy je wystawiali. Jak żona Cezara Ostatnio najwyższym rachunkiem może się poszczycić były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, Piotr Piętak, bliski współpracownik znanego z rewolucyjnej surowości wicepremiera Ludwika Dorna. Nie przeszkodziło to wiceministrowi w wydzwonieniu prawie 80 tys. zł ze służbowej komórki. Rachunek do resortu przyszedł w lipcu, ponieważ rządziło jeszcze PiS, nikt się tym specjalnie nie przejął. Wiceminister Piętak, trzeba trafu, jest ekspertem od kosztów informatyzacji, widocznie więc uznano za oczywiste, że w jego przypadku te koszty są niemałe. Dopiero nowa władza, wyczulona na grzechy poprzedników, czym prędzej wysłała do zaprzyjaźnionej prasy przeciek kontrolowany. Wiceminister zaś winą za ów gigantyczny rachunek obarczył małżonkę (szkoda że wcześniej nie dał ogłoszenia: „za długi żony nie odpowiadam”). Tłumaczył, iż mieli razem jechać na urlop, więc żona wzięła ze sobą jego służbowego laptopa. W ostatniej chwili wiceminister zrezygnował jednak z wyjazdu, osamotniona żona jęła zaś na potęgę wchodzić do internetu, korzystając ze służbowego laptopa wiceministra za pomocą komórki. Dla przeciętnego człowieka już 500 zł za komórkę miesięcznie stanowi gigantyczną sumę, więc, jeśli wierzyć wiceministrowi, że wydarzenia miały właśnie taki przebieg, trudno sobie wyobrazić, na jakie strony musiała wchodzić żona i jakie pliki ściągała z sieci w ciągu tych paru tygodni urlopu. Trochę też dziwne, że małżonka wiceministra spraw wewnętrznych, w końcu osoba jak najbardziej prywatna, miała nieograniczony dostęp do jego służbowego komputera. Widocznie jest ona jak żona Cezara i wiceminister nie ma przed nią nie tylko prywatnych tajemnic. Bo można Najważniejsze jednak, iż małżonka wiceministra Piętaka korzystała z jego służbowego sprzętu w błogim przeświadczeniu, że za wszystko Rzeczpospolita zapłaci. Przecież gdyby miała choćby cień wątpliwości, czy nie trzeba będzie tego rachunku opłacić z własnej kieszeni, na pewno ręka by jej zadrżała. I poniekąd miała rację, bo rachunek w większej części zostanie spłacony przez podatników. Wiceminister uiścił z prywatnej kiesy 15 tys. zł, ale, jak mówi, prawnicy z MSWiA poinformowali, że gdyby nawet chciał (a pewnie nie chce) zapłacić całą kwotę, to „nie ma takich możliwości prawnych”. Widocznie członkowie rządu PiS mieli zakaz płacenia własnymi pieniędzmi za prywatne połączenia. I słusznie, bo czyż można winić ludzi trudzących się dla kraju, że korzystają z okazji, jakie sami sobie stwarzają? Piotr Piętak uważa bowiem, że żona wprawdzie popełniła błąd, wchodząc do internetu, ale w rzeczywistości wszystkiemu winne jest Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które podpisało „kuriozalną umowę” z operatorem, nieprzewidującą żadnych limitów (przypomnijmy, że mówi to niedawny wiceszef tego ministerstwa). A skoro nie ma limitów, to zrozumiałe, że się korzysta „do upadu”, bo można. Wiceminister, mimo że wraz z małżonką wykazał duży luz w podejściu do państwowych pieniędzy, i tak wyróżnia się na tle kolegów z ekipy, bo deklaruje, że czuje się choć moralnie odpowiedzialny za gigantyczny rachunek. Ani grosza Nawet do takiej odpowiedzialności nie poczuwa się inny PiS-owski dygnitarz, hojny nie ze swej kieszeni, minister Tomasz Nowakowski, do niedawna szef Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, powołany na to stanowisko przez Jarosława Kaczyńskiego. Wydał on ze służbowej karty kredytowej ponad 10 tys. na wypady do dobrych restauracji, a niemal drugie tyle na zakupy perfum, kosmetyków, biżuterii, krawatów, książek, płyt i przewodników – i twierdzi, że wszystkie te wydatki były „w bezpośredni sposób” (czyli nawet nie w pośredni) związane z pełnieniem jego odpowiedzialnej funkcji. Jak widać, integracja europejska może mieć naprawdę niezwykle miłe oblicze i piękne zapachy. Były wiceminister nie zamierza zwracać ani grosza. Gdy ujawniono, w jaki sposób sprawował swój urząd – poszedł w zaparte. Najpierw zaprzeczył, by płacił służbową kartą za cokolwiek innego
Tagi:
Andrzej Leszyk