Jak często przed wybuchem afery szef CBA rozmawiał z Kaczyńskimi Czas politycznej nawałnicy minął, mieliśmy Blitzkrieg, teraz przyszła pora na wojnę pozycyjną. Afera hazardowa, afera stoczniowa – to wszystko toczyło się z wielką prędkością, politycy nie wychodzili z telewizyjnych programów. Teraz kurzu bitewnego mniej – ciężar boju przeniósł się do lóż komentatorów, niedługo ruszy też komisja śledcza. Tam toczyć się będą uporczywe walki. Na razie policzyć możemy rannych i zabitych, zdobycze i straty. Platforma ugięła się przed atakiem, ale nie poszła w rozsypkę. PiS boleśnie ją ugodziło, ale przecież nie odzyskało inicjatywy politycznej. Zyskało, ale na pewno dużo mniej, niż miało nadzieję. A tak właściwie – na co miało nadzieję? Nikt chyba nie ma wątpliwości, że afera hazardowa była dobrze przygotowaną akcją polityczną. Główną rolę odegrało w niej Centralne Biuro Antykorupcyjne, które nagrało kompromitujące ważnych polityków PO rozmowy. Stenogramy tych rozmów zostały ujawnione w „Rzeczpospolitej”, odgrywającej rolę tuby PiS. Na co liczyli Kaczyńscy i szefujący CBA Mariusz Kamiński? Na pewno tych nadziei nosili w sobie wiele. Po pierwsze, afera miała stworzyć w Polsce atmosferę, którą pamiętamy z ostatnich miesięcy rządów SLD. Był to czas kolejnych komisji śledczych, kolejnych skandali, ludzie domagali się zmiany, rządów silnej ręki, ostrych działań przeciwko „skorumpowanym elitom”. PiS chciało odbudować atmosferę, która zwykle towarzyszy przewrotom autorytarnym. Chciało wykreować scenę polityczną wedle podziału: oto skorumpowana Platforma i czyste PiS, które zrobi porządek. Po drugie, Kaczyńscy chcieli uderzyć w Donalda Tuska. Zdyskredytować go w oczach opinii publicznej, zepchnąć do rozpaczliwej defensywy. Może zachwiać rządem? Na pewno PiS zależało również na „odstrzeleniu” Grzegorza Schetyny, osoby nr 2 w Platformie. Schetyna jest w PiS-owskiej „narracji” wrogiem gorszym od Palikota i Niesiołowskiego, człowiekiem uosabiającym platformerski „układ” i powiązania polityki z biznesem. A ponieważ ma w PO wielkie wpływy – marzeniem PiS jest wojna Schetyny z Tuskiem, bo to wystarczy, by tę partię sparaliżować. W tej grze z kolei i Zbigniew Chlebowski, i Mirosław Drzewiecki, nie mówiąc już o Adamie Szejnfeldzie, znaczyli o wiele mniej. Co zresztą doskonale słychać w wypowiedziach polityków PiS, którzy jeżeli ich atakują, to nie personalnie, tylko jako przykład „typowego platformersa”. Natomiast nie można wykluczyć, iż swoją rachubę miał Mariusz Kamiński, który być może liczył, że awantura spowoduje, że Donald Tusk nie odważy się go odwołać ze stanowiska. Że uda się go sparaliżować hasłem, iż odwołanie Kamińskiego oznacza zniszczenie CBA i jest dowodem na to, że Platforma nie chce walczyć z korupcją, bo sama jest skorumpowana. Co z tego wszystkiego zostało? Kamiński nie obronił swego stanowiska. Premier odstrzelił go w PiS-owskim stylu, czyli nie bacząc na prawne konwenanse. Jego miejsce zajął Paweł Wojtunik, doświadczony glina, dotychczasowy szef Centralnego Biura Śledczego. I szybko zaczął w CBA wprowadzać swoje porządki, pozbywając się zastępców Kamińskiego. Bardzo ciekawe jest, czy opanuje tę służbę, tworzoną na kształt PiS-owskiej policji politycznej. Jeżeli CBA nie zafunduje nam kolejnych przecieków – to znaczy, że Wojtunikowi udało się. Stracił stanowisko również Grzegorz Schetyna, ale to raczej roszada, bo z MSWiA przeszedł do Sejmu i jest szefem klubu PO. Czy skłócił się z Donaldem Tuskiem? Przekonamy się o tym w najbliższych tygodniach, ale na razie w Platformie widać raczej zwarcie szeregów niż wojnę wszystkich ze wszystkimi. Premierowi, w którego i Kaczyńscy, i ich ludzie bili z zapałem, afera też zbytnio nie zaszkodziła. Tusk utrzymał dotychczasowy poziom zaufania. A niektóre sondaże pokazują nawet, że się wzmocnił. Dlaczego Tuskowi nie spadło? Na to pytanie są co najmniej dwie odpowiedzi. Po pierwsze, premier wykazał się refleksem, szybkimi dymisjami odcinając się od afery. One już toczą się poza nim – widać, że Tusk wie, iż nic tak nie osłabia polityka jak uparta i długa obrona beznadziejnych pozycji. Po drugie, pomogło mu… PiS. Nieumiarkowane ataki – i Kaczyńskich, i posłów ich partii, każdemu, kto zapomniał już o czasach rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR, bardzo dokładnie tamte dni przypomniały. Przecieki, podsłuchy, haki, dzikie awantury, których byliśmy świadkami, zmobilizowały elektoraty i – de facto – na nowo podzieliły Polskę.
Tagi:
Robert Walenciak