Haiti to dziś synonim wszystkich możliwych klęsk i tykająca bomba dla całej półkuli Spływające w nocy z 6 na 7 lipca depesze o zamachu na prezydenta Jovenela Moïse’a pachniały nie tylko sensacją, ale przede wszystkim podróżą w czasie. Wiele rzeczy, w tym rzeczy złych, dzieje się na świecie, ale informacje o morderstwach głów państw nie pojawiają się często w serwisach międzynarodowych. Są raczej wspomnieniem czasów zimnowojennych dyktatur i przewrotów. Dlatego kiedy z Haiti przyszła wieść o tym, że prezydent leży martwy w kałuży krwi we własnej rezydencji, można było pomyśleć, że na podłogę spadła stara kartka z kalendarza. Na Haiti czas zdaje się płynąć nie linearnie, lecz w pętli chaosu, załamań i kryzysów. Tak się działo tutaj jeszcze w czasach kolonialnych i następującej po niej chybotliwej niepodległości. Wywalczona wcześnie, bo już w 1804 r., jako druga na całej półkuli, narodziła się z powstania niewolników przeciwko rządom Napoleona i okupiona była latami brutalnych walk partyzanckich. Spokoju jednak nie przyniosła, bo ojciec haitańskiej wolności Jean-Jacques Dessalines stał się od razu pierwszym przywódcą i pierwszym dyktatorem kraju. Po nim było ich jeszcze wielu, z przerwami na amerykańskie interwencje, a nawet trwającą prawie całe międzywojnie okupację kraju przez Wielkiego Brata z północy. Po raz ostatni Amerykanie na Haiti pojawili się na dłużej w 1994 r., w następstwie, a jakże, zamachu stanu. Wtedy usunięty z prezydenckiego fotela został Jean-Bertrand Aristide, a Waszyngton przez pół roku, mocą swojej marynarki wojennej i dzięki mandatowi Narodów Zjednoczonych, próbował „utrzymać demokrację”, bo taką oficjalną nazwę nosiła ta operacja. Historia haitańskiej państwowości jest więc historią powrotów do przeszłości, powtarzających się schematów i innych dramatycznych wydarzeń. Tak często jak przewroty i okresy politycznej niestabilności zdarzały się tam bowiem huragany, trzęsienia ziemi, tropikalne sztormy, klęski głodu i epidemie. To właśnie z powodu dramatów humanitarnych Haiti zyskiwało jakiekolwiek zainteresowanie świata zewnętrznego. Ostatni raz w 2010 r., kiedy gigantyczne trzęsienie ziemi o sile 7,0 stopni w skali Richtera i epicentrum w odległości 25 km od stolicy kraju, dwumilionowego Port-au-Prince, zdewastowało ten wyspiarski kraj i zabrało życie 230 tys. osób. Powstałe wtedy szkody, wyceniane przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż na ponad 8 mld dolarów, nigdy nie zostały w pełni naprawione. Trzęsienie ziemi pozbawiło Haiti infrastruktury, oświaty, ochrony zdrowia, budynków użyteczności publicznej, a pewnym sensie też życia. W następstwie katastrofy kraj opuściło, według różnych danych, od 300 tys. do nawet 1,5 mln osób. Najłatwiej mieli ci, na których czekały rodziny albo przynajmniej większa haitańska diaspora, najczęściej w USA i Kanadzie. Pozostałych odnaleźć można niemal w każdym kraju Ameryki Łacińskiej, od Chile po Meksyk. Zwykle stanowią tam najbiedniejszą warstwę migrantów. Bez zalegalizowania pobytu, ważnych dokumentów, stałej pracy, a nawet bez dachu nad głową. Trwają jednak w tym zawieszeniu, bo to i tak lepsze niż powrót do trawionej permanentnym kryzysem ojczyzny. O ile jednak trzęsienie ziemi z 2010 r., przy całej swojej dewastującej sile, było pojedynczym wydarzeniem, o tyle nieco ponad dekadę później Haiti doświadczyło kumulacji katastrof tak gęstej, że aż mało realistycznej. Na początku lipca zamordowany został Moïse, od pół roku i tak rządzący według wielu nielegalnie, a od ponad dwóch lat czysto dyktatorsko, za pomocą dekretów, bo konsekwentnie w tym czasie odmawiał choćby przeprowadzenia wyborów do parlamentu, nie mówiąc o powołaniu tej instytucji. Nieco ponad miesiąc później ziemia znów się zatrzęsła. Tym razem nawet mocniej, bo sejsmografy pokazały aż 7,4 stopni w skali Richtera. Epicentrum było na szczęście dalej od najgęściej zaludnionej części kraju, więc ofiar było mniej. Dzisiaj ich liczba nieco tylko przekracza 2 tys., co jest ułamkiem tragedii z 2010 r. Na tym jednak się nie skończyło. Dwa i pół dnia po wstrząsie przyszła Grace – tropikalny sztorm, który zalał zgliszcza, przewrócił chwiejące się domy i uniemożliwił szybkie udzielenie pomocy ofiarom trzęsienia ziemi. Do 2,2 tys. ofiar dołożyć trzeba 12 tys. rannych, 300 wciąż zaginionych – to dane za USAID, amerykańską agencją pomocy rozwojowej, największym aktorem działań humanitarnych na Haiti. UNICEF z kolei dopełnia obraz skalą zniszczeń: 1,2 mln osób poszkodowanych przez katastrofy, w tym
Tagi:
Dimitri Hérard, Haiti, imperializm, Jean-Bertrand Aristide, Jean-Jacques Dessalines, Jovenel Moïse, Karaiby, kartele narkotykowe, katastrofa ekologiczna, katastrofy naturalne, mafia, Międzynarodowy Czerwony Krzyż, narcoestado, nierówności ekonomiczne, Port-au-Prince, przestępczość zorganizowana, trzęsienia ziemi, ubóstwo, UNICEF, USA