Raj zupełnie utracony

Raj zupełnie utracony

Locals recover their belongings from their homes destroyed in the earthquake in Camp-Perrin, Les Cayes, Haiti, Sunday, Aug. 15, 2021. The death toll from the magnitude 7.2 earthquake in Haiti soared on Sunday as rescuers raced to find survivors amid the rubble ahead of a potential deluge from an approaching tropical storm. (AP Photo/Joseph Odelyn)

Haiti to dziś synonim wszystkich możliwych klęsk i tykająca bomba dla całej półkuli Spływające w nocy z 6 na 7 lipca depesze o zamachu na prezydenta Jovenela Moïse’a pachniały nie tylko sensacją, ale przede wszystkim podróżą w czasie. Wiele rzeczy, w tym rzeczy złych, dzieje się na świecie, ale informacje o morderstwach głów państw nie pojawiają się często w serwisach międzynarodowych. Są raczej wspomnieniem czasów zimnowojennych dyktatur i przewrotów. Dlatego kiedy z Haiti przyszła wieść o tym, że prezydent leży martwy w kałuży krwi we własnej rezydencji, można było pomyśleć, że na podłogę spadła stara kartka z kalendarza. Na Haiti czas zdaje się płynąć nie linearnie, lecz w pętli chaosu, załamań i kryzysów. Tak się działo tutaj jeszcze w czasach kolonialnych i następującej po niej chybotliwej niepodległości. Wywalczona wcześnie, bo już w 1804 r., jako druga na całej półkuli, narodziła się z powstania niewolników przeciwko rządom Napoleona i okupiona była latami brutalnych walk partyzanckich. Spokoju jednak nie przyniosła, bo ojciec haitańskiej wolności Jean-Jacques Dessalines stał się od razu pierwszym przywódcą i pierwszym dyktatorem kraju. Po nim było ich jeszcze wielu, z przerwami na amerykańskie interwencje, a nawet trwającą prawie całe międzywojnie okupację kraju przez Wielkiego Brata z północy. Po raz ostatni Amerykanie na Haiti pojawili się na dłużej w 1994 r., w następstwie, a jakże, zamachu stanu. Wtedy usunięty z prezydenckiego fotela został Jean-Bertrand Aristide, a Waszyngton przez pół roku, mocą swojej marynarki wojennej i dzięki mandatowi Narodów Zjednoczonych, próbował „utrzymać demokrację”, bo taką oficjalną nazwę nosiła ta operacja. Historia haitańskiej państwowości jest więc historią powrotów do przeszłości, powtarzających się schematów i innych dramatycznych wydarzeń. Tak często jak przewroty i okresy politycznej niestabilności zdarzały się tam bowiem huragany, trzęsienia ziemi, tropikalne sztormy, klęski głodu i epidemie. To właśnie z powodu dramatów humanitarnych Haiti zyskiwało jakiekolwiek zainteresowanie świata zewnętrznego. Ostatni raz w 2010 r., kiedy gigantyczne trzęsienie ziemi o sile 7,0 stopni w skali Richtera i epicentrum w odległości 25 km od stolicy kraju, dwumilionowego Port-au-Prince, zdewastowało ten wyspiarski kraj i zabrało życie 230 tys. osób. Powstałe wtedy szkody, wyceniane przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż na ponad 8 mld dolarów, nigdy nie zostały w pełni naprawione. Trzęsienie ziemi pozbawiło Haiti infrastruktury, oświaty, ochrony zdrowia, budynków użyteczności publicznej, a pewnym sensie też życia. W następstwie katastrofy kraj opuściło, według różnych danych, od 300 tys. do nawet 1,5 mln osób. Najłatwiej mieli ci, na których czekały rodziny albo przynajmniej większa haitańska diaspora, najczęściej w USA i Kanadzie. Pozostałych odnaleźć można niemal w każdym kraju Ameryki Łacińskiej, od Chile po Meksyk. Zwykle stanowią tam najbiedniejszą warstwę migrantów. Bez zalegalizowania pobytu, ważnych dokumentów, stałej pracy, a nawet bez dachu nad głową. Trwają jednak w tym zawieszeniu, bo to i tak lepsze niż powrót do trawionej permanentnym kryzysem ojczyzny. O ile jednak trzęsienie ziemi z 2010 r., przy całej swojej dewastującej sile, było pojedynczym wydarzeniem, o tyle nieco ponad dekadę później Haiti doświadczyło kumulacji katastrof tak gęstej, że aż mało realistycznej. Na początku lipca zamordowany został Moïse, od pół roku i tak rządzący według wielu nielegalnie, a od ponad dwóch lat czysto dyktatorsko, za pomocą dekretów, bo konsekwentnie w tym czasie odmawiał choćby przeprowadzenia wyborów do parlamentu, nie mówiąc o powołaniu tej instytucji. Nieco ponad miesiąc później ziemia znów się zatrzęsła. Tym razem nawet mocniej, bo sejsmografy pokazały aż 7,4 stopni w skali Richtera. Epicentrum było na szczęście dalej od najgęściej zaludnionej części kraju, więc ofiar było mniej. Dzisiaj ich liczba nieco tylko przekracza 2 tys., co jest ułamkiem tragedii z 2010 r. Na tym jednak się nie skończyło. Dwa i pół dnia po wstrząsie przyszła Grace – tropikalny sztorm, który zalał zgliszcza, przewrócił chwiejące się domy i uniemożliwił szybkie udzielenie pomocy ofiarom trzęsienia ziemi. Do 2,2 tys. ofiar dołożyć trzeba 12 tys. rannych, 300 wciąż zaginionych – to dane za USAID, amerykańską agencją pomocy rozwojowej, największym aktorem działań humanitarnych na Haiti. UNICEF z kolei dopełnia obraz skalą zniszczeń: 1,2 mln osób poszkodowanych przez katastrofy, w tym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 36/2021

Kategorie: Świat