Ratowanie nerwów śmiechem – rozmowa z Jaroslavem Rudišem
O małych opowieściach, barach mlecznych i czeskich ojcach chrzestnych Jaroslav Rudiš – (ur. w 1972 r.) jeden z najpopularniejszych czeskich autorów młodego pokolenia. Debiutował w 2002 r. powieścią „Nebe pod Berlínem” (pol. „Niebo pod Berlinem”, Prószyński i S-ka, 2007). Największą popularność w Polsce przyniosła mu powieść „Grandhotel” (polski przekład w wydawnictwie Good Books, 2011). Rudiš znany jest również jako muzyk i dramatopisarz, jego sztuki wystawiane są zarówno w Czechach, jak i za granicą. Wspólnie z rysownikiem Jaromírem 99 stworzył komiksową postać Aloisa Nebla. Rozmawiają Ewa Gajewska i Łukasz Grzesiczak Pierwszą książkę, „Niebo pod Berlinem”, napisał pan w Niemczech, na stypendium dziennikarskim na Wolnym Uniwersytecie. Berlin był na tyle fascynujący, że zainspirował do pisania, czy już wcześniej pojawiały się jakieś próby literackie? – Berlin rozwiązał mi język. Berlin i samotność. Bardzo, ale to bardzo dużo czasu spędzałem w nim sam. Na początku nie miałem żadnych przyjaciół, ale intensywnie chłonąłem to wielkie, walące się, szare miasto. I zacząłem pisać opowieść o chłopaku, który ucieka tu przed problemami uczuciowymi, żeby jeszcze bardziej się w nie zapaść. Tak powstało „Niebo pod Berlinem”. Od tamtej pory piszę. Teraz, po 10 latach, znowu się przeprowadziłem do Berlina. Wtedy tutaj studiowałem, tym razem przez pół roku będę profesorem gościnnym na slawistyce Uniwersytetu Humboldta. Brzmi to dumnie. Aż trochę się obawiam, czy sobie poradzę, ale głównie będę uczył studentów kraść opowieści i historyjki, a później pisać z nich opowiadania. Większość tego, co piszę, ma realną, podsłuchaną treść. Podstawą mojego pisania jest obserwacja. Mieszka pan w Berlinie i w Pradze. Czuje się pan czasem jak rzecznik czeskiej kultury w Niemczech? – To skomplikowane. Rzecznikiem nie chcę być, ale rzeczywiście często komentuję dla niemieckich mediów sytuację w Czechach. Niedawno pisałem esej dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Proszono mnie o przedstawienie obrazka z życia codziennego u nas. Streściłem wszystkie sprawy korupcyjne, napisałem o tych małych czeskich ojcach chrzestnych, mafiosach, których nazywam nad-Czechami. Mają wygolone karki, a na autach tablice rejestracyjne z przyciągającymi uwagę kombinacjami cyfr, jak 1111 albo 7777. Niemcom to się wydało bardzo zabawne. Ale prawda jest taka, że sytuacja trwającego dzikiego kapitalizmu w Czechach jest czasami tak smutna, że człowiek musi się z tego śmiać, żeby nie zwariować. Jest pan pisarzem wszechstronnym. Czy w Czechach można żyć tylko z pisania książek? – Nie jest to łatwe. W ten sposób może się utrzymać kilku autorów, ale w końcu tak samo jest w Niemczech czy w Polsce. Oprócz książek piszę także dla teatru, radia i filmu. Mam to szczęście, że znam niemiecki, dzięki czemu piszę też po niemiecku, chociażby w Berlinie z Martinem Behnkem scenariusz do filmu o chłopcach, którzy zbierają broń. Jest to niemiecko-czeska czarna komedia. Gdybym nie znał tego języka, byłoby to znacznie bardziej skomplikowane. W Polsce ukazały się pana powieści „Niebo pod Berlinem” i „Grandhotel” oraz komiks „Alois Nebel”. Czekamy na „Koniec Punku w Helsinkach”. Kilkakrotnie odwiedzał nas pan podczas spotkań promujących książki. Czy coś jeszcze łączy pana z naszym krajem? – Bardzo lubię Polskę. Dorastałem niedaleko granic, naprawdę dobrze rozumiem język polski, ale niestety kiepsko w nim mówię, chociaż zawsze trochę się staram. Zwykle nie mogę się doczekać polskiego jedzenia. Bez żurku i bigosu świat byłby o wiele smutniejszym miejscem do życia. Cieszę się, że moje książki ukazują się po polsku, że Polaków bawi czeski humor. Ja natomiast lubię Stasiuka i Olgę Tokarczuk, bardzo mi się podoba, jak pisze Paweł Huelle. „Mercedes-Benz” to jedna z moich ulubionych książek. Co wyróżnia czeską literaturę na tle innych? Dlaczego jest tak popularna w Polsce? – Może dzięki naszemu humorowi, ironii? Piszemy małe opowieści, pewnie dlatego że Czechy są małym krajem. Rozpędzicie się na jednej stronie, a już musicie hamować, żeby sobie nie rozbić głowy np. o Karkonosze. Ale mam wrażenie, że w tych naszych małych historiach dzieją się czasem wielkie rzeczy. Albo tylko tak mi się wydaje. Czeski, polski i niemiecki humor jakoś się różnią? – Trudne pytanie. Nasz humor, ironia i autoironia są właściwie naszą obroną, żebyśmy nie zwariowali i się nie pozabijali. Czasem ta ironia może być bardzo jadowita, ale prawda jest taka, że zarówno Niemcy, jak