Rau, czyli pies ogrodnika

Rau, czyli pies ogrodnika

Zbigniew Rau robi swoje porządki w MSZ, ale wygląda na to, że idą one w zupełnie innym kierunku, niż podpowiadają rozum i logika. Gdy Rau został ministrem, Witold Waszczykowski domagał się, by zwolnił „Rasputina”, i każdy wiedział, że chodzi o Andrzeja Papierza, dyrektora generalnego, sprawującego nadzór nad kadrami. Każdy też wiedział, że będzie to test na to, czy nowy minister będzie miał MSZ w garści, czy okaże się tylko jego twarzą. No więc na razie wygrywa to drugie. Rau poszedł z Papierzem na obiad i tam ustalili podział zadań. I otrzymał dyplomatyczny ludek komunikat, że wcześniej w MSZ za mało było PiS, bo Papierz był hamowany, ale teraz to będzie naprawiane. Zatem naprawiają. Ta wielka „naprawa” ma się rozpocząć od poniedziałku, bo od tego dnia Biuro Spraw Osobowych ma wzywać pracowników na rozmowy. Powód jest znany – z uwagi na pandemię i kryzys mają nastąpić zwolnienia w administracji, czyli w MSZ również. Przynajmniej co dziesiąty urzędnik ma zostać wyrzucony. Listy do zwolnień ustalili dyrektorzy departamentów z dyrektorem generalnym. Ale on sam miał największy na to wpływ, analizował nazwiska, przeglądał akta. Zresztą pięciu dyrektorów już zostało przesuniętych. Klucz do zwolnień jest prosty – wyrzucani mają być „komuniści”. W praktyce oznacza to urzędników, którzy pracę w MSZ rozpoczęli w latach 90., bo przecież ci, co zaczynali w Polsce Ludowej, już są na emeryturze lub do wieku emerytalnego się zbliżają. Teraz więc pora na zaciąg Geremka. Ta furia skierowana przeciwko nie swoim opisana została w mediach – bo okazało się, że Polska jest jedynym krajem, który nie zgłosił swoich kandydatów do Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, czyli europejskiej dyplomacji. Nie jest tam łatwo się dostać, trzeba znać perfekt minimum dwa języki unijne, mieć odpowiedni dorobek, jeśli chodzi o karierę i publikacje – ta poprzeczka naprawdę jest zawieszona wysoko. Poza tym trzeba mieć rekomendację rodzimego MSZ. Wtedy można startować w unijnym konkursie. A nasze MSZ nie poparło nikogo! Ci urzędnicy, którzy są kojarzeni z PiS, nawet nie próbowali startować, bo kompetencje nie te. A inni? Rau uznał, że nie będzie geremkowców wspierał, że lepiej nie mieć Polaków w unijnej dyplomacji, niż mieć nie swoich. A najlepiej w ogóle ich z MSZ wywalić. Bo ma boleć. Szał? Ale ofiarą tego szału padają też pisowcy. Właśnie z pracy rzecznika MSZ zrezygnowała Monika Szatyńska-Luft. Historia jej odejścia jest opowiadana jako anegdota – bo jako powód odejścia podała, że została przez ministra Raua upokorzona. A jak do tego upokorzenia doszło? Korytarz opowiada to tak. Otóż pani rzecznik wyleciała wraz z ministrem w jedną z podróży służbowych. I, trzeba trafu, ministrowi pękły spodnie. Z tyłu. Zażądał więc od rzeczniczki igły z ciemną nitką. Ona takie akcesoria przy sobie miała! Minister odszedł na bok, wypiął się do niej i zarekomendował: pani szyje! On był wypięty, ona szyła, pół lotniska na to patrzyło. To ją upokorzyło. I rzuciła papierami. Znaczy się, długo żyła w niewiedzy, do czego PiS służą kobiety… Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 39/2020

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany