Do zatrzymania pandemii konieczne są rozliczne ograniczenia narzucone przez rząd, a z drugiej strony potrzebna jest dyscyplina społeczna. Są ludzie z natury odrzucający wszelkie zakazy i obowiązujące w społeczeństwie normy. Dawniej nazywano ich psychopatami. Dziś, aby nikogo nie urazić, mówi się o nich delikatniej: że są „aspołeczni” lub, mocniej, „antyspołeczni”. Stanowią oni, jak wynika z badań, jedynie ok. 7% populacji. Z nimi trudno. Masek nie będą nosić albo będą demonstracyjnie nosić je na brodzie, chyba że sami się wystraszą, że się zarażą. Ale tu kolejny problem. Psychopaci cierpią na ogół na deficyt lęku, więc z przyczyn patologicznych są tacy odważni. Do nich nie trafiają żadne nakazy ani zakazy. Jednak przepisów sanitarnych nie przestrzega znacznie większy procent Polaków. Dlaczego? Z bardzo różnych powodów. Niektórzy z chciwości. Przestrzeganie rygorów sanitarnych zmniejszałoby ich zarobki. Tak jest w przypadku większości kościołów. Mniej wiernych na mszy – taca mniejsza. No to księża nie ograniczają liczby wiernych, czasem przymykają oko, udają, że nie widzą, ilu pobożnych ludzi wcisnęło się do kościoła, że nie odróżniają 5 m kw. od 15. Czasem krytykują zarządzenia z pozycji pseudoteologicznych, racjonalizując sobie chciwość, którą przesłaniają Panem Bogiem. Niektórzy nie respektują zarządzeń z bezmyślności i lenistwa, czynią przy tym pozory, że coś w tej sprawie robią. Pewien prezes sądu okręgowego sprawę odfajkował, wydając zarządzenie, że do budynku sądu są wpuszczane tylko osoby, które mają wezwanie, i to jedynie na 10 minut przed rozprawą. Pomijam już, że tym zarządzeniem prezes sądu, a więc sędzia, który teoretycznie powinien znać się na prawie, wyłączył konstytucyjną zasadę jawności rozpraw („każdy ma prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy”, głosi art. 45 konstytucji) i stosowne przepisy Kodeksu postępowania karnego. Przed wejściem do sądu tłoczą się więc świadkowie, adwokaci, czekając na swoje 10 minut. W sądzie rozprawa: na 25 m kw. sali rozpraw sędzia, protokolantka, pokrzywdzona z rodzicami i pełnomocnikiem, obrońcy, oskarżony i policyjny konwój. Ale prezes zarządzenie wydał. Już ma z głowy. Już nie wpuścił koronawirusa do budynku sądu. Jeszcze inni zarządzeń sanitarnych nie respektują, bo te z jednej strony utrudniają im życie, ale z drugiej są zupełnie absurdalne. Tak jak pamiętny ubiegłoroczny zakaz wstępu do lasów, ale tylko państwowych. Widząc absurdalność niektórych zarządzeń, ludzie przestają respektować nawet te, które absurdalne prawdopodobnie nie są. Poza tym obywatele widzą, jak te zarządzenia respektują przedstawiciele najwyższych władz. A to wizyta prezesa z dworem na zamkniętym dla innych cmentarzu, a to wizyta ministra u chorej babci w zamkniętym dla innych szpitalu, a to szalejąca na zamkniętym stoku była wicepremier z potomstwem. A to znów prezydent, który prosi wicepremiera, by mu stoku nie zamykał, bo on tak lubi sobie pojeździć… Mogą oni, mogę i ja, myśli sobie Kowalski. A na marginesie – wszystkie te zakazy, nawet najbardziej słuszne i pożyteczne, są niestety bezprawne. Rząd, ze względów politycznych i ekonomicznych, nie ogłosił stanu klęski żywiołowej (co mógł i powinien zrobić) i teraz rozporządzeniami wyłącza postanowienia konstytucji. Przeciętny Kowalski może tego całego mechanizmu nie rozumieć, ale wie, że w razie czego za złamanie zakazów nic mu się nie stanie, bo koniec końców sąd będzie musiał uznać, że złamany zakaz był bezprawny. Za jego złamanie zatem karać nie można. Od soboty obowiązują (tak z przymrużeniem oka obowiązują, bo zostały wydane bez należytej podstawy prawnej) nowe obostrzenia. Faktycznie pandemia bije rekordy. Dziennie stwierdza się po 30 tys. nowych zakażeń koronawirusem. Zamknięte będą np. zakłady fryzjerskie, przedszkola i żłobki. Nie wiem, czy ma to rzeczywiście ograniczyć liczbę zakażeń, czy tylko wykazać, że coś się robi. Nie wiem, czy rząd dysponuje danymi, w jakich miejscach i w jakich okolicznościach dochodzi do największej liczby zakażeń. Czy rzeczywiście koronawirusa najbardziej roznoszą dzieci ze żłobków, przedszkolaki oraz fryzjerzy i kosmetyczki, czy może do największej liczby zakażeń dochodzi w zupełnie innych okolicznościach i zupełnie co innego trzeba by zamknąć? Wydaje się to łatwe do zbadania. Czy ktoś to w ogóle badał? Bada? A jeśli tak, to czy rząd zna wyniki tych badań? Czy to na ich podstawie wybiera obiekty do zamknięcia, czy opiera się na zupełnie innych kryteriach? A jeśli zna wyniki takich badań, to dlaczego nie przekazuje ich do wiadomości publicznej? Gdyby ludzie wiedzieli, w jakich miejscach i okolicznościach najłatwiej się zarazić, toby tych miejsc i sytuacji sami unikali. Obawiam się, że temu nieszczęściu, jakim