Rok po przekazaniu władzy Irakijczykom Amerykanie próbują negocjować z partyzantami Rok minął, odkąd rząd iracki przejął suwerenną władzę nad krajem. Mimo pewnych oznak poprawy sytuacja jest dramatyczna. Codziennie wybuchają bomby pułapki i giną żołnierze Georgea W. Busha. Amerykańscy generałowie zrozumieli, że nie zdołają się rozprawić z rebeliantami siłą. Zwłaszcza że konflikt przeradza się w wojnę domową między dominującymi we władzach szyitami a sunnitami, którzy tradycyjnie tworzyli elitę polityczną, a teraz czują się zepchnięci na margines. Z Waszyngtonu nadchodzą sprzeczne sygnały. Zdaniem wiceprezydenta Dicka Cheneya, to ostatnie konwulsje antyamerykańskiego powstania. Ale sekretarz obrony Donald Rumsfeld przyznał, że rebelia może trwać nawet sześć czy 12 lat i tylko sami Irakijczycy, nie zaś Amerykanie, są w stanie ją pokonać. Obywatele Stanów Zjednoczonych z coraz większym niepokojem patrzą na to, co się dzieje nad Tygrysem. Aż 53% ankietowanych uważa, że nie było warto wszczynać wojny w Iraku. 57% zgadza się z poglądem, że prezydent Bush świadomie wprowadził naród w błąd, wyolbrzymiając niebezpieczeństwo ze strony domniemanej broni masowej zagłady Saddama Husajna. 51% Amerykanów ocenia całą prezydenturę Busha negatywnie. Dla porównania Bill Clinton w najczarniejszym dla siebie roku 1994 miał tylko 33% ocen negatywnych. Nawet Republikanie zaczynają krytykować swego prezydenta. Senator Chuck Hagel, wpływowy dygnitarz Partii Republikańskiej, uważa, że w sprawach Iraku Biały Dom utracił kontakt z rzeczywistością. Bush zdaje sobie sprawę z tych nastrojów. 28 czerwca, w pierwszą rocznicę przekazania Irakijczykom władzy nad krajem, wygłosił mowę w Fort Bragg w Północnej Karolinie. Bronił swej polityki wobec Iraku i zapowiedział, że będzie ona kontynuowana. Oddziały Stanów Zjednoczonych w Iraku nie zostaną ani wycofane, ani wzmocnione. Amerykański przywódca przekonał jednak tylko nielicznych. Eksperci zdają sobie sprawę, że iraccy partyzanci mogą prowadzić walkę przez całe lata. Być może jest ich niewielu, może jakieś 16-26 tys., dysponują jednak ogromnymi zapasami broni i materiałów wybuchowych z arsenałów armii Husajna. Szeregi rebeliantów zasila też nieprzerwany strumień ochotników z krajów muzułmańskich. Partyzanci i terroryści opracowali skuteczną taktykę to kombinacja ognia z moździerzy, przydrożnych bomb pułapek oraz wypełnionych ładunkiem wybuchowym samochodów kierowanych przez zamachowców samobójców. Oczywiście, rebelianci nie pokonają amerykańskiej machiny wojennej (135 tys. żołnierzy), zadają jednak siłom USA znaczące straty. Jeszcze większe ciosy spadają na iracką armię i policję. Według obliczeń agencji Associated Press, od czerwca 2004 r. zginęło w Iraku 890 żołnierzy i cywilnych specjalistów US Army (w całej wojnie od marca 2003 r. ponad 1740). W Iraku straciło też życie 187 żołnierzy koalicji (od czerwca 2004 r. 28). Irackie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podaje, że zabitych zostało 12 tys. cywilnych mieszkańców kraju. Przypuszczalnie do tego należy doliczyć 23 tys. cywilów, którzy zginęli z rąk kryminalistów. Od czerwca 2004 r. eksplodowały 484 samochody bomby, zabijając 2221 osób i raniąc 5574. W czerwcu 2004 r. dziennie dochodziło przeciętnie do 45 ataków rebeliantów, w maju roku następnego do 70. Zamachowcy zgładzili ponad 50 urzędników rządowych, duchownych, prawników, w tym dwóch parlamentarzystów. 28 czerwca w eksplozji bomby samochodowej zdetonowanej przez zamachowca samobójcę zginął wraz z synem i trzema ochroniarzami 87-letni szyita Dhari al-Fayadh, najstarszy deputowany do irackiego parlamentu. Armia i siły bezpieczeństwa Iraku liczą na papierze 168 tys., ale wartość większości jednostek jest niewielka. Za sukces amerykańskiej polityki można uznać przeprowadzenie wyborów 30 stycznia br. i powołanie irackiego rządu. W Iraku prawie trzykrotnie wzrosła liczba połączeń internetowych i telefonicznych. Ale tych powodów do optymizmu jest niewiele. Bezrobocie wciąż sięga 40%, dostawy elektryczności są nieregularne, 25% dzieci poniżej piątego roku życia jest niedożywionych. Produkcja ropy w czerwcu 2004 r. wynosiła 2,29 mln baryłek dziennie. Obecnie, przede wszystkim na skutek działalności sabotażystów, tylko 2,2 mln. Euforia, która zapanowała po styczniowych wyborach, szybko opadła. Elekcja nie przyniosła przełomu. Generał US Army, George Casey, dowódca wojsk koalicji w Iraku, uważa, że rozwiązania konfliktu należy szukać
Tagi:
Krzysztof Kęciek