Recital solo – rozmowa ze Stanisławem Soyką

Recital solo – rozmowa ze Stanisławem Soyką

Kiedy się wychodzi na scenę, trzeba wierzyć, że uda się zawładnąć publicznością Stanisław Soyka – (ur. w 1959 r. w Żorach) wokalista jazzowy, kompozytor i piosenkarz, skrzypek, pianista i gitarzysta. Ukończył liceum muzyczne w klasie skrzypiec oraz w 1994 r. Wydział Kompozycji i Aranżacji Akademii Muzycznej w Katowicach. Wydał 31 albumów, m.in. „Retrospekcję”, „Sonety Szekspira”, „Studio Wąchock”, „Tylko brać. Osiecka znana i nieznana”. Rozmawia Katarzyna Szeloch Jak powstaje muzyka do wiersza, który chce pan zaśpiewać? – Kiedy trafiam na wiersz, który wydaje się mówić coś, co ja też chciałbym powiedzieć, wczytuję się w ten wiersz, staram się czytać ze zrozumieniem i kiedy go już znam, pamiętam, wchodzi mi w „twardy dysk” mojego mózgu, to siadam do pianina lub biorę do ręki gitarę i po prostu go śpiewam. W śpiewaniu staram się stosować taką zasadę, której nauczyła mnie, nieżyjąca już niestety, Urszula Mitręga, wybitna pianistka i mezzosopranistka. Bo chociaż nie uczyłem się nigdy śpiewać, zapytałem ją, co zrobić, żeby mieć lepszą dykcję. Co panu poradziła? – Powiedziała: „Musisz śpiewać tak, jakbyś to powiedział!”. Co ciekawe, ta zasada dotyczy także komponowania, bo co tu dużo mówić: komponowanie piosenki to nie jest komponowanie. Mam na myśli układanie melodii, a jeżeli ma się talent melodyczny, to jest bardzo proste. Oczywiście, nie jestem w stanie do końca pani wytłumaczyć, jak to się dzieje, że tak, a nie inaczej układa się jakaś fraza i nagle nabiera jakiejś mocy. Komponuje pan w ciszy? – Nie, komponowałem, kiedy dzieci były małe. Nie należę do artystów, którzy muszą się zamknąć, żeby coś wymyślić. Oczywiście mówię o piosenkach. Trochę inaczej jest w przypadku dłuższych form, choćby „Pasji szczecińskiej”. Nuci pan swoje piosenki? – Świetne pytanie! Cudze piosenki nucę, ale swoich nie. Choć zdarzyło mi się ostatnio nucić pieśni z „Pasji szczecińskiej”. Zakochany w poezji Sięga pan po teksty różnych autorów: Szekspira, Okudżawy, Osieckiej, Miłosza. Czym pan się kieruje przy wyborze repertuaru? – Wszystkie te teksty mają wspólny mianownik, czyli muzykę, która ewoluuje. Odkąd zacząłem poszukiwać swojego języka muzycznego, sięgam po niektóre teksty, a po inne nie. Czytuje pan poezję? – Tak, od zawsze. Wpojono mi miłość do poezji, zarówno moja mama, jak i nauczyciele bardzo dbali o to, żebym czytał i mówił ładną polszczyzną. Z sentymentem wspominam panią Jadwigę Misińską, moją wychowawczynię, a zarazem polonistkę. Była osobą, która język i literaturę nie tylko znała, lecz także kochała tę dyscyplinę i potrafiła przekazać nam wiedzę i zasady, ale również miłość do poezji. Dużo czytam, bo tego potrzebuję i niekoniecznie po to, żeby znaleźć tekst do śpiewania. Ostatnio Miłosza. I odkrywam go dopiero teraz. Najbardziej w jego poezji zaskakuje mnie prosty język. Współpracował pan z najlepszymi współczesnymi muzykami. Z kim najbardziej lubi pan grać? – Muzykowanie z innymi jest niezwykle atrakcyjne, bo człowiek ma możliwość stanąć trochę obok siebie. Zdradzę pani, że uwielbiam śpiewać z Anią Jopek, a także z Wojtkiem Karolakiem, który gra na fortepianie albo organach. Miałem przyjemność odbyć kilka ciekawych sesji z Tomkiem Stańką – nagraliśmy kiedyś taką sesję, która nazywała się „Polska muzyka improwizowana” dla Polskiego Radia. Potem nagraliśmy wspólnie polskie pieśni wielkopostne. Jego refleks muzyczny połączony z erudycją są wprost nieprawdopodobne. Nawet wykonując muzykę, której nigdy wcześniej nie grał, potrafi zrobić to tak, jakby znał dany utwór od dawna! To, co robi Stańko, nazywam podróżą latającym dywanem. Kiedy intelekt odpoczywa W jednym z wywiadów powiedział pan: „Kiedy gram, jestem jakby na pół w rzeczywistości”. – To jest taki stan, że kiedy w trakcie śpiewania nawet na ułamek sekundy pomyślę np. o oponach zimowych, od razu tracę pamięć do tego, co mam robić. Wtedy może mi się zdarzyć, że zapomnę tekst, który zaśpiewałem tysiąc razy. Bo kiedy się gra i śpiewa, człowiek przebywa w osobnej rzeczywistości, w której intelekt nie ma nic do roboty. Oczywiście muszę być na scenie przytomny i wiedzieć, co się dzieje, ale kiedy śpiewam, o niczym nie myślę ani niczego sobie nie wyobrażam, bo muzyka sama w sobie jest światem i jak wpuści do środka człowieka, to już nic nie trzeba. Dlaczego wybrał pan niezwykle trudną formułę,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 43/2011

Kategorie: Kultura