Recydywa

Styl to człowiek. Styl odchodzącej ekipy poznajemy po dąsach pana prezydenta, który z pewnością nie ubiega się o opinię „prezydenta wszystkich Polaków”. Poznajemy po jedynym geście, jaki pan prezydent był łaskaw wykonać po wyborach, a którym jest wyznaczenie na marszałka seniora Senatu pana Bendera, człowieka, który w większości cywilizowanych krajów europejskich z pewnością sądzony byłby już jako „kłamca oświęcimski”. Styl odchodzącego premiera i jego rządu widzimy w mianowaniu sekretarzem stanu w MON Antoniego Macierewicza, człowieka, którego stabilność psychiczna wielokrotnie podawana była w wątpliwość i którego każda partia starałaby się raczej pozbyć, niż przechowywać jako bezcenny skarb. Ale nie ma się z czego cieszyć. Odejście PiS, którego porażkę wyborczą Piotr Pacewicz w „Gazecie Wyborczej” opisuje wręcz jako szczęśliwy przypadek, który mógł się nie zdarzyć, jest oczywiście pewną ulgą, ale nie oznacza wejścia w okres spokoju i szczęśliwości. Nie tylko dlatego, że PiS, które wcale nie jest jeszcze trupem, zrobi wszystko, aby podstawiać nogę Tuskowi i Pawlakowi, ale dlatego także, że w samym programie PO kryje się wiele miejsc niejasnych i zagadkowych. Jak np. ma się sprawa z podatkiem liniowym, który PO ma w swoim programie, a którego aspołeczny charakter jest oczywisty, co rozumie także PSL? Albo co naprawdę chce zrobić PO ze Stocznią Gdańską, której załoga już wyszła na ulicę, starym zwyczajem paląc opony? Przykład Stoczni Gdańskiej jest zresztą znamienny i paranoiczny zarazem. Oto więc Platforma, która jest partią liberalną, stara się zatrzymać lub opóźnić prywatyzację tej „kolebki”, za której sprzedaniem stoi grzmiące przeciw prywatyzacji PiS i stoczniowa klasa robotnicza pod historycznym sztandarem „Solidarności”. Pijany by tego nie wymyślił, ale jest przecież oczywiste, że PiS nie przepuści teraz żadnej okazji, aby kreować się na obrońcę ludzi pracy, i wobec jego ryku pohukiwania zdezorientowanej lewicy będą zaledwie piskiem myszy. A przecież takich okazji do flekowania PO będzie teraz więcej, choćby w postaci dziwacznej decyzji pani prezydent Warszawy dotyczącej stadionu na Euro 2012. Donald Tusk, który sam kopie piłkę, ironizował przed wyborami, że pod rządami Kaczyńskich o Euro w Polsce powinniśmy się starać na rok cztery tysiące któryś, a nie 2012, i miał rację, ale teraz to masło jest na jego głowie i PiS dopilnuje, aby się dobrze rozpuściło. Mówiąc zaś bardziej serio, dlaczego Pacewicz, i nie tylko on zresztą, ma rację, twierdząc, że zwycięstwo PO jest szczęśliwym trafem, a koalicja PO-PSL, w której Pawlak wydaje mi się ostoją spokoju i równowagi, chodzi po cienkim lodzie? Otóż dlatego, że pozycja PiS opiera się nie tylko na takich lub innych chwytach taktycznych i socjotechnicznych, lecz na twardym podglebiu kulturalnym, które bynajmniej nie zostało skruszone. Co gorsza zaś, obserwując ruchy towarzyszące formowaniu się nowego rządu, trudno zauważyć, aby rozbicie tej skorupy było rzeczywistym priorytetem nowego rozdania. Nie mówi się, dotąd przynajmniej, o poważnych kandydatach na ministrów szkolnictwa i kultury, nie mówi się także o tym, że Kaczyńscy z tych właśnie resortów zamierzali zbudować swój bastion. Nie przypadkiem przecież poważny koalicjant PiS, Roman Giertych, był ministrem edukacji i wicepremierem równocześnie, a ministrem kultury był Ujazdowski, najtęższy intelektualista i ideolog w PiS. Przedwyborcza krytyka władzy Kaczyńskich rozniosła w pył, i słusznie, politykę zagraniczną pani Fotygi, ale omijała w istocie ich politykę edukacyjną i kulturalną, za pomocą której cały kraj stać się miał pepinierą narodowej prawicy. Nie ukrywał tego Giertych, mówiąc wyraźnie, że szkoła nie ma być miejscem dyskusji i otwierania oczu na świat we wszystkich jego barwach, lecz miejscem nacjonalistycznej indoktrynacji, nie ukrywał tego Ujazdowski, wyznaczając jako główne zadanie resortu kultury dekomunizację, a więc wycieranie śladów przeszłości i tworzenie nowych białych plam w polskiej historii. Przyjaźnie na te zabiegi spoglądał także Kościół. Pozycja PiS nadal wspiera się na nieruchawej, upartej sile narodowo-katolickich stereotypów, konserwatyzmie obyczajowym, lęku przed „obcymi” i modernizacją. Napisano na ten temat setki stronic. W zbiorowej pracy „Demokracja w Polsce 2005-2007” Ireneusz Krzemiński podaje, że przytłaczająca większość Polaków nie chciałaby zawrzeć znajomości z Izraelczykiem, Murzynem czy Rosjaninem, ale jeszcze bardziej nie chce znajomości z homoseksualistą, większość też naszych rodaków woli znajomość z nerwowo chorym niż z osobą dopuszczającą aborcję lub z byłym komunistą. To są wyborcy PiS. Uważa się, że do przegranej PiS przyczyniły

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 45/2007

Kategorie: Felietony