Oferty współpracy przyszły po jakimś czasie od każdego wydawcy w Polsce. Wszyscy oferowali świetne warunki, niektórzy wręcz absurdalnie dobre Po wydaniu dwóch pierwszych książek rozmawiałem z kilkoma wydawcami o kolejnych, ale nic konkretnego z tego nie wynikało. Na tamtym etapie [Instytut Wydawniczy] Erica [czekał], aż Damidos zacznie promocję, a Damidos czekał, aż zrobi to Erica. Na jakiekolwiek reklamy ani poważne nakłady finansowe na tego typu działania nie mogłem liczyć, a kiedy zobaczyłem na samym dole empikowej strony rekomendację mojej książki, byłem wniebowzięty. Pozostałe oficyny przyjęły podobną taktykę wyczekiwania – i właściwie było to dość sensowne, bo po co ryzykować, skoro można poczekać i sprawdzić, jak autor przyjmie się na rynku? Nie tylko ich to interesowało, rzecz jasna. Po tym, jak dostałem przesyłkę z zawrotną liczbą dziesięciu egzemplarzy autorskich „Wieży milczenia”, wypatrywałem nerwowo pierwszej recenzji. Zdawałem sobie sprawę, że będzie kluczowa (…). Pierwsza opinia pojawiła się na portalu „Kostnica”, a jej autorem był Marek Syndyka. Była lepsza, niż mógłbym sobie wymarzyć. Recenzent chwalił język, dopracowanie szczegółów, porywającą akcję, konstrukcję i motywacje bohaterów, a także nieprzewidywalność fabuły – krótko mówiąc, jak sam stwierdził, wylał kilka wiader miodu. A przy okazji wstrzyknął we mnie mnóstwo wiary w siebie. Czasem jedna recenzja wystarczy, by to zrobić. Czasem nawet jedna, krótka opinia da nam to, czego potrzebujemy. Działa to jednak niestety także w drugą stronę. Nieraz czytam kilkadziesiąt pochlebnych recenzji z rzędu, po czym trafiam na jedną negatywną i cała pewność siebie, wiara w swoją robotę, nagle się rozpływa. Warto być na to przygotowanym, bo takie momenty niestety nikogo nie omijają – powiedziałbym nawet, że są na porządku dziennym. Drugą recenzję napisała Wioleta Umecka, prowadząca blog „Subiektywnie o książkach”. Była równie pochlebna i utwierdziła mnie w nadziei, że to wszystko ma sens. Okazała się jednak absolutnie przełomowa także z innego względu. Po tym, jak napisałem Awioli maila z podziękowaniami, nawiązaliśmy kontakt. Przygotowałem dla niej logo, które wisi na jej blogu do dziś, a po jakimś czasie zgłosiłem się do niej z prośbą o pomoc. Było to już po publikacji „Parabellum”. Wydawcy wciąż nie byli gotowi zainwestować w znaczącą promocję żadnej z książek, więc uznałem, że pora przestać biernie czekać na rozwój zdarzeń i wziąć sprawy w swoje ręce. Poprosiłem Awiolę, żeby wskazała mi paru blogerów, którym mogłyby się spodobać moje książki. Zrobiła szybki wywiad środowiskowy, wysondowała kilkanaście osób, a potem przygotowała dla mnie listę tych, którzy byli zainteresowani. Zacząłem rozsyłać do nich „Parabellum”, a im dłużej to robiłem, tym więcej osób się zgłaszało. Wystąpił efekt kuli śnieżnej. W pewnym momencie wyglądało to tak, jakby „Parabellum” pojawiło się w każdym miejscu blogosfery. Książka zaczynała schodzić z półek księgarń, a ja dalej robiłem, co mogłem, by zainteresować nią kolejne osoby. (…) Nie byłem w tych wysiłkach osamotniony. Pierwsi czytelnicy polecali książkę kolejnym, blogerzy zamieszczali dalsze recenzje, a moi znajomi starali się jakoś pomóc w całym tym przedsięwzięciu. Jeden z nich, przyjaciel rodziny, zaniósł „Wieżę milczenia” do siedziby Radia Opole i wygarnął zastanym tam pracownikom, że jest w Opolu autor, który zaczyna karierę pisarską, a nigdzie się o nim nie mówi. Zostawił książkę, trzasnął drzwiami i wyszedł. Jakiś czas później Radio Opole zaprosiło mnie na wywiad – na moje pierwsze spotkanie z mediami. Mam to nagranie do dzisiaj i przygotowując się do pisania tej książki, musiałem go wysłuchać. Było to wyjątkowo traumatyczne przeżycie, ale właściwie zupełnie mi nieobce – mam tak, ilekroć widzę siebie na ekranie lub słyszę w eterze. Nie potrafię żyć bez mediów, ale jako odbiorca. Pochłaniam wszystkie informacje ze świata, doniesienia kulturalne i tak dalej, ale żeby namówić mnie na przejście na drugą stronę barykady, trzeba wyjątkowo dużo cierpliwości. Wiedzą o tym moi wydawcy, którzy mają różne taktyki naciągania mnie na wywiady. Większość z nich znam, więc od dawna są nieskuteczne. Tygodniowo średnio dociera do mnie kilka lub kilkanaście propozycji – od stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych, gazet i portali. 99% odmawiam, ale robię to tylko dlatego, że… mogę. Na początku bynajmniej nie mogłem. Debiutant musi korzystać z każdej okazji, by powiedzieć