Reprewatyzacja urąga ludzkiej godności

Reprewatyzacja urąga ludzkiej godności

Kamienicę w Warszawie można przechwycić za mniej niż 100 zł. Wystarczy być odpowiednio cwanym i cynicznym. Każda nieruchomość w Warszawie, do której pojawią się roszczenia reprywatyzacyjne, zostanie oddana w prywatne ręce. Stołeczni urzędnicy wydają decyzje zwrotowe, bo – jak twierdzą – nie mają wyjścia. Taka sytuacja to eldorado dla biznesmenó skupujących roszczenia. Najważniejszy z nich, Maciej Marcinkowski, pozwał o naruszenie dóbr osobistych społeczników monitorujących jego działalność. 13 października ruszył ich proces. Kurator „szuka” właściciela Żeby zostać właścicielem działki lub budynku w Warszawie, wcale nie trzeba być przedwojennym właścicielem ani jego spadkobiercą. Wystarczy odkupić roszczenie. Ile kosztuje prawo do działki? Jeżeli jest się wyjątkowo sprytnym i cynicznym, może to być kwota rzędu 70 zł. Co więcej, wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Rekordziści w stolicy mają nawet po 300 roszczeń. O tym, że reprywatyzowane nieruchomości padają łupem handlarzy roszczeniami, w Warszawie wiedziano od dawna. Dotychczas jednak nie do końca było jasne, w jaki sposób stają się oni właścicielami praw do nich. Sztuczki wykorzystywane przez handlarzy przedstawił na łamach „Gazety Wyborczej” Marcin Bajko, dyrektor stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, odpowiedzialny za decyzje zwrotowe. Najlepiej więc zostać „kuratorem osoby nieznanej z miejsca pobytu”, który będzie szukał właściciela lub spadkobiercy działki. Z reguły poszukiwania ograniczają się do umieszczenia w ogólnopolskiej prasie stosownego ogłoszenia. Szukane osoby oczywiście się nie zgłaszają i nie ma czemu się dziwić. Właściciele musieliby żyć grubo ponad 100 lat, a ich spadkobiercy najczęściej mieszkają za granicą albo nie mają pojęcia, że odziedziczyli prawo do działek. Ale przecież nie chodzi o to, żeby ich znaleźć. Kiedy poszukiwania nie odnoszą skutku, kurator występuje o zabezpieczenie interesów majątkowych poszukiwanej osoby poprzez żądanie w jej imieniu zwrotu nieruchomości. W takiej sytuacji sąd wyraża zgodę, aby kurator stanął do aktu notarialnego. W ten sposób zostaje on wpisany do księgi wieczystej jako właściciel. Dlaczego sędziowie tak łatwo oddają nieruchomości osobom niezwiązanym z dawnym właścicielem? Bo, jak twierdzi Marcin Bajko, są zawaleni innymi sprawami i nie chcą mieć kłopotów. – Sprawa pójdzie wyżej. Prawnik z najlepszej warszawskiej kancelarii powie: „Mój klient ma obowiązek chronić interes majątkowy poszukiwanej osoby” – mówi Bajko. – Jak sędzia odmówi, tamta strona znów się odwoła. Potem znów. A potem przyjdzie do niego zwierzchnik: „Co za fuszerkę odstawiasz? Dlaczego masz tyle apelacji?”. Prostym sposobem na wzbogacenie się małym kosztem jest też żerowanie na niewiedzy spadkobierców. – Samotna staruszka, uczestniczka powstania warszawskiego, mieszka w Łodzi w wynajętym mieszkaniu. Nie ma rodziny, bo wszyscy umarli, ledwo wiąże koniec z końcem. Któregoś dnia przychodzi dwóch obcych facetów i mówi: „Będziesz miała kłopoty, babciu. Kamienice w Warszawie się walą, twój tatuś wpisany jest w księgach hipotecznych jako właściciel i za chwilę każą ci płacić za remont”. „Jezu, Jezu, co ja zrobię!”. „Podpisz, babciu, zapłacimy ci 500 zł i nie będziesz miała kłopotu” – opowiada Bajko „Gazecie Wyborczej”. Król reprywatyzacji kontra społecznicy Zwrotowa lawina sunie w najlepsze i zmiata wszystko, co spotka na swojej drodze. Reprywatyzowane są kamienice, z których muszą wyprowadzać się lokatorzy, oraz szkoły. Nawet plany miejscowe zakładające w danym budynku działalność oświatową nie chronią uczniów i nauczycieli. Sądy orzekają: przecież szkoła równie dobrze może być prywatna. Na tej zasadzie reprywatyzacją zagrożonych jest 119 placówek oświatowych. W prywatne ręce za chwilę mogą przejść również parki i skwery. Fala zwrotów nie oszczędza budynków należących do instytucji publicznych. Do końca roku z pałacyku przy ul. Foksal 6 musi się wynieść Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Wcześniej rodzina Branickich doprowadziła do wyprowadzki miejskich urzędników z budynku przy ul. Miodowej. Marcin Bajko twierdzi, że nie ma wyjścia i musi zwracać. – Jesteśmy kompletnie osamotnieni, opuszczeni przez polityków i państwo, które chowa głowę w piasek. W sądach też jesteśmy bezbronni, bo według obecnej wykładni prawa w prywatne ręce może trafić właściwie wszystko – wyjaśnia. – W tej chwili w sądach orzekają 30- i 40-latkowie. To są grzeczne dzieci okresu transformacji, które były wychowywane w przekonaniu, że prywatne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 43/2014

Kategorie: Kraj