Robię to, co lubię, i jeszcze mi za to płacą

Robię to, co lubię, i jeszcze mi za to płacą

Chciałabym, aby druga część „Bożej podszewki” budziła takie emocje jak pierwsza Izabella Cywińska – reżyserka teatralna i telewizyjna. Absolwentka etnografii oraz reżyserii (warszawska PWST). Była dyrektorką teatru w Kaliszu i Teatru Nowego w Poznaniu, gdzie zrealizowała wiele głośnych spektakli, od lat reżyseruje także sztuki dla Teatru TV (m.in. „Oni” Witkacego, „Widnokrąg” według Myśliwskiego. W 1989 r. została ministrem kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Obecnie jest wolnym strzelcem, ostatnio ukończyła drugą część serialu „Boża podszewka” i film „Kochankowie z Marony”. – Zakończyła pani drugą część „Bożej podszewki”, najbardziej kontrowersyjnego serialu ostatniej dekady. Kiedy zobaczymy go na ekranie? – Właśnie zakończyła się kolaudacja. Serial został przyjęty bardzo dobrze. Chwalili nas nie tylko za robotę: aktorstwo, scenografię, zdjęcia, reżyserię, ale także, co mnie niezwykle ucieszyło, za obiektywną wymowę tego 16-odcinkowego serialu historycznego. A to przy dzisiejszym rozpolitykowaniu i traktowaniu historii jako doraźnej broni w walce partyjnej nie było łatwe. – Sądzi pani, że druga część serialu także wywoła kontrowersje? – Nie. Tym razem Wilniucy nie powinni się denerwować. Pokazuję inne Kresy. Kresy, które oni już opuścili, zniszczone przez Rosjan i Niemców. To już nie jest ich ukochany „kraj lat dziecinnych”, z którego zostali wygnani, który stał się dla nich nierzeczywisty, mityczny, a tym samym nietykalny w ich wspomnieniach – nawet jeśli miałoby to być kosztem prawdy. Doświadczył tego Miłosz, musiałam doświadczyć i ja. Teraz jest to kraj enkawudzistów i strachu. – O czym opowiada „Boża podszewka II”? Kim są bohaterowie? – To serial historyczno-obyczajowy, opowiada o dalszych dziejach rodziny, którą znamy już z części pierwszej. Historia zadecydowała o jej obecnych losach. Matka – Maryśka – została na wschodzie, córka – Gieniusia – przyjechała z ciotkami na ziemie zachodnie. Ta 17-letnia dziewczyna będzie naszym przewodnikiem po powojennym świecie. Dojrzewając, będzie się uczyć odróżniać dobro od zła, mądrość od głupoty… – Polacy, jak przypuszczam, nie będą pokazani jako święci – a to znaczy, że znowu podpadnie pani narodowcom. – Nasz patriotyzm, oczywiście ten źle rozumiany patriotyzm, miewa podszewkę szowinistyczną. A ja w filmie staram się przeciwstawiać odpowiedzialności zbiorowej. Na przykładzie losów Polaków, a także Rosjan, Litwinów, Żydów i Niemców próbuję pokazać, że ludzie bywają dobrzy albo źli niezależnie od tego, jakiemu bogu służą i jakiej są narodowości. Starałam się sprawiedliwie dzielić, pokazując dobrych i złych Polaków, dobrych i złych Niemców, Rosjan, a jeśli trzeba po wszystkich stronach i bandytów, i ich ofiary. Tzw. prawdziwi Polacy mogą znów się obrazić, bo „nasi” w serialu mają też zabrudzone ręce. Tak przecież było. Wiele scen jest opartych na wspomnieniach, pamiętnikach i innych materiałach archiwalnych, które znalazłam w zbiorach KARTY. – Nie boi się pani kolejnych akcji protestacyjnych Młodzieży Wszechpolskiej? – Mnie tych protestów, które wzbudziła pierwsza część „Bożej podszewki”, nawet zazdroszczono. Młodzież z transparentami przeciw sztuce, w czasach kiedy nie robi już ona na nikim żadnego wrażenia, nikogo tak naprawdę nie obchodzi… to wspaniale. Przecież każdemu twórcy chodzi o to, żeby przekonywać do swoich racji i wzbudzać emocje. Mój serial wzbudził. Życzyłabym sobie, aby druga część budziła nie mniejsze. – Czy serialowy obraz PRL wzbudzi takie emocje? – To jest wczesny PRL, lata 1945-1948, i dopiero rodzący się stalinizm. Starałam się pokazać ten okres nie tylko oczami ludzi, którzy doświadczyli okrucieństw ze strony komunistów, ale także młodego, wierzącego w „dziejową sprawiedliwość” człowieka, który do swojej idei przekonuje naszą młodą bohaterkę. Druga część serialu jest mi bliższa niż pierwsza, znam klimat tych lat, sama żyłam już w czasie, o którym opowiada. Pamiętam początki PRL, wprawdzie z innej perspektywy niż mała Jurewiczówna, ja spod stołu, ona zza stołu, ale jednak pamiętam. Główna bohaterka ma mój charakter, jest tak samo zbuntowana, próbuje samodzielnie myśleć… Robiłam ten serial najuczciwiej, jak potrafię. Jego wymowa jest mi niezwykle bliska. Całe swoje dorosłe życie, a już na pewno działalność artystyczną poświęciłam na przekonywanie ludzi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 21/2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska