Olaf Lubaszenko– zadebiutował w wieku 14 lat w „Życiu Kamila Kuranta” (1982). Popularność przyniosła mu rola Tomka w „Krótkim filmie o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. W 1991 r.zdał eksternistyczny egzamin aktorski. Grał wtedy w musicalu „Metro”. Jako reżyser zadebiutował „Sztosem” (1997). Jego kolejne filmy to „Chłopaki nie płaczą” i „Poranek kojota”. W 2001 r. został członkiem Europejskiej Akademii Filmowej. Wystąpił m.in. w filmach „Kiler”, „Słodko-gorzki”, „Kilerów 2-óch” oraz w serialach „Ekstradycja”, „Sfora” i „Barwy szczęścia”. Rozmawia Katarzyna Szeloch Jest pan kibicem i byłym kapitanem reprezentacji artystów polskich w piłce nożnej. Rozczarowały pana nasze wyniki na Euro?– Tak, chociaż racjonalne przesłanki przemawiały za tym, że może się tak skończyć. W ciągu ostatnich 10 lat braliśmy udział w czterech turniejach i nigdy nam się nie udało powstrzymać emocjonalnej spirali, która za każdym razem się nakręcała. Może tak musi być i taka jest natura kibica? Mając świadomość wcześniejszych wyników naszej reprezentacji, nie mieliśmy prawa do wielkich apetytów, mimo to uwierzyliśmy, że będzie świetnie! Z drugiej strony, nie zaliczam się do grupy tych, którzy potępiają naszą drużynę i rzucają się do gardła zawodnikom i trenerowi, ponieważ uważam, że nasi piłkarze zrobili dużo dobrego. Niestety, zbieg paru okoliczności spowodował, że w najważniejszym meczu zagrali słabo, ale generalnie nie ma co teraz – jak mawiają piłkarze – „grzebać w trupach”. Lepiej patrzeć w przyszłość.Co nam zostanie po Euro?– Piękne wspomnienie kibicowania i szczególnego nastroju, było to pozytywne „kliknięcie”, jakby ktoś nagle przestawił wajchę z narodowej frustracji na pozytywną paletę emocji. Poza tym zostaną nam cztery stadiony na światowym poziomie.W pana filmach pojawiają się motywy piłkarskie oraz bohaterowie z piłkarskiego świata. Skąd zamiłowanie do futbolu?– Futbol to moje niespełnione dziecięce marzenia. Od 10. roku życia każdą wolną chwilę spędzałem na boisku albo czytając „Przegląd Sportowy” lub oglądając transmisje meczów. Z gazet wycinałem zdjęcia piłkarzy. Chciałem się tym zająć, ale… sport jest piękny, niemniej sport wyczynowy jest bardzo brutalny i rzeczywistość weryfikuje takie marzenia.Środowisko filmowe i panujące w nim układy także można określić mianem „sportu wyczynowego”.– Zgadzam się. To, czym my się zajmujemy, jest wręcz mniej zdrowe, bo piłkarze przynajmniej przebywają na świeżym powietrzu i raczej rzadko źle się prowadzą, w naszym środowisku zaś przez wiele lat był to dobrze widziany styl bycia. Mam na myśli zachłyśnięcie się cyganerią, stąd mocne alkohole, zadymione pomieszczenia i nocne życie. Na szczęście teraz to się zdezaktualizowało. Ze sportem wyczynowym aktorstwo łączy dzisiaj sprawdzanie wytrzymałości nerwów i psychiki każdego dnia i jest to rzeczywiście trudne.Dlaczego akcja większości pana filmów rozgrywa się w środowisku gangsterskim i półświatku?– Szczerze mówiąc, nie wiem. Myślę, że kojarzenie mnie z takim wyłącznie rodzajem kina jest szufladkowaniem. Akcja mojego pierwszego filmu „Sztos” faktycznie rozgrywała się w środowisku przestępczym. Jeśli człowiek popłynie z prądem, będzie otrzymywał wyłącznie takie propozycje jak to, co robił do tej pory. Podobnie jest w sytuacji, kiedy jakiś aktor sprawdził się w roli roztargnionego kochanka w komedii romantycznej – będzie grał tę rolę do końca życia! Ciekawe, dlaczego nikt nie zadaje tego pytania Juliuszowi Machulskiemu, którego uważam za wielkiego artystę i bardzo go cenię, ale w jego filmach, poza „Seksmisją” i „Szwadronem”, bohaterami są przeważnie przestępcy (śmiech).Kogo jeszcze pan ceni?– Poza Machulskim? Bardzo szanuję twórczość Wojciecha Smarzowskiego i Władysława Pasikowskiego.Zarówno w „Chłopaki nie płaczą”, jak i w „Poranku kojota” ukazuje pan środowisko nuworyszy, utożsamianych ze światem przestępczym. Jak pan postrzega tę nową grupę społeczną?– Myślę, że jest ona coraz mniej obecna w naszej rzeczywistości i powoli się rozmywa. Podobnie działo się w czasach po prohibicji w USA, gdzie fortuny, które powstawały w nielegalny sposób, wchodziły później do legalnego obiegu, a dzieci i wnuki bossów wtapiały się w społeczeństwo jako ludzie uczciwi, niekiedy nawet członkowie elit. Podobnie działa to u nas. Oczywiście można się z tym nie zgadzać i wszystkich rozliczać, ale ja tak swojej roli w świecie nie postrzegam, nie chcę być niczyim sędzią. Wolę być obserwatorem, który pokazuje pewne zjawiska.Oglądając pana filmy, można odnieść wrażenie, że dobrze pan
Tagi:
Katarzyna Szeloch