40-lecie porozumień sierpniowych dało asumpt do wielu analiz, wspomnień i podgrzewania mitologii z tym wydarzeniem związanej. Wydana tuż przed tą okrągłą rocznicą książka „Zagrabiona historia Solidarności” prof. Brunona Drwęskiego oraz wywiad z nim przeprowadzony przez Pawła Dybicza (PRZEGLĄD nr 35) stanowią chlubne wyjątki w tym chórze mitomanii i zwyczajnej manipulacji. Na naszych oczach stworzono kolejny mit zaciemniający rzeczywistość. Żyje jeszcze sporo ludzi, którzy pamiętają tamte czasy i rozumieją, co do tamtych wydarzeń doprowadziło. Warto zwrócić uwagę na mitologię, w jaką obrosły te wydarzenia, mające wpływ na nasze dzieje najnowsze. Mit to – jak pisał prof. Ludwik Stomma – specyficzna wykładnia dziejów czy układów społecznych, oparta najczęściej na chwytliwej formie, podawana za oczywistą i jedynie prawdziwą. Mit określa świadomość społeczną we wszystkich wspólnotach. Ale narracja nad Wisłą przybiera karykaturalne formy, prowadząc tym samym na manowce. Tak jest też z 40. rocznicą Sierpnia i powstaniem oraz działalnością Solidarności. Jednym z elementów tej mitologii jest przekaz, że strajki i wymuszone na władzach zmiany miały korzenie w powszechnym antykomunizmie. Nie będę przywoływał skrzętnie dziś pomijanego hasła strajków „Socjalizm tak, wypaczenia nie”. Chcę tylko poruszyć ten element przekazu elit i mainstreamowych mediów, jakoby głosujący gremialnie na PiS ludzie mieli predylekcję do komunizmu i byli niejako porażeni syndromem homo sovieticus. Bo tak jest to łączone. Ten błąd antykomunistycznego i prymitywnego myślenia, podparty pogardą dla wszystkiego, co wydarzyło się w Polsce między 1945 a 1989 r. (także dla ludzi, którzy tamten okres spędzili w sposób twórczy i efektywny, nie konspirując i nie kontestując wszystkiego), prowadzi na polityczne bezdroża. Według tej narracji epoka 1945-1989 to kompletny armagedon. W rzeczywistości piętno pańszczyzny i folwarku trwa – choć w zmienionej figurze i nowym wymiarze – w głowach zarówno „ludu”, jak i elit. I ludzie Solidarności ten paradygmat powielili. To syndrom uległości, pokornego „niesienia swojego krzyża”, jak naucza Kościół. Poczucie wspólnoty – tak, ale na zasadzie parafii (czyli hierarchia „zadekretowana” przez Boga). Kościół i kontrreformacja mają kolosalny udział w trwającym przez wieki megakonserwatywnym systemie, niechętnym nowoczesności de facto do 1945 r. To także sposób organizacji społeczeństwa oraz kultywowania określonych wartości. Ten syndrom dotyczy też elit. To owa pańskość, paternalizm, wyniosłość oraz konserwatywny – wbrew zapewnieniom postsolidarnościowych elit – antymodernizm życia ziemiańskiego. To efekt swoistej „gnuśności” intelektualnej związanej z tzw. kulturą dworku – patrz „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego czy twórczość Witkacego bądź Gombrowicza. Nie mówi się o tym, że bunty i strajki w Polsce Ludowej miały zawsze charakter socjalny, a nie uniwersalistyczny. Indywidualizm wszczepiony w nas przez historię i kulturę tak samo charakteryzuje „lud”, jak i „oświecone, postsolidarnościowe elity”. Folwarczny parobek myślał tak samo indywidualistycznie jak jego pan sarmata. Jeden – by przeżyć, drugi – aby pomnożyć swoją własność i brylować wśród innych sarmatów. Z tego nie mogła się urodzić kultura mieszczańska z całą swoją tkanką stylu życia i myślenia, a co za tym idzie – efektów w historii. Ona to bowiem stworzyła w XIX w. podstawę demokracji i parlamentaryzmu. Z samoograniczającą się wolnością i z szacunkiem dla prawa stanowionego. Dla zbalansowania indywidualizmu i dobra wspólnego. Dlatego wyłoniła się tzw. klasa średnia będąca nośnikiem tych idei i zasad. Zrzucanie wszystkich wad i przyczyn polskich współczesnych klęsk na tzw. komunizm jest kontrproduktywne i nieco śmieszne, bo ahistoryczne. Czy możemy więc traktować Solidarność i wszystko, co wydarzyło się w związku z jej powstaniem, działalnością i zwycięstwem, nie jako rewolucję, ale jako kontrrewolucję? Kontrrewolucja to zapobieżenie rewolucji lub jej stłumienie, a po jej zwycięstwie to walka o przywrócenie dawnego porządku. Jeśli po 1945 r. w naszym kraju dokonała się rewolucja – i to nie tylko w wymiarze politycznym, ale przede wszystkim cywilizacyjnym, kulturowym, mentalnym i społecznym – to po 1980 r., a na pewno po roku 1989 mamy do czynienia z kontrrewolucją. Bo jej nieodłącznym towarzyszem jest restauracja dawnych, przedrewolucyjnych porządków, przede wszystkim własnościowych. Nawet nie konserwatyzm, ale tradycjonalizm jest esencją tych trendów. Widać to dziś w naszym kraju przede wszystkim po stanie świadomości, retoryce, mentalności, a także w systemie wartości, jakim hołduje się w III RP. Dlatego uważam, że PiS jest tych trendów efektem, nie źródłem. I dlatego jest ono takim samym
Tagi:
Radosław S. Czarnecki