Rodaków portret dokumentalny

Rodaków portret dokumentalny

42. Krakowski Festiwal Filmowy pokazał, że w polskim dokumencie brakuje codzienności Podobno rzeczywistość jest często dużo ciekawsza od fikcji. A ponieważ polska fabuła z naszą rzeczywistością sobie nie radzi, warto przyjrzeć się dokumentowi. Jak zwykle ten gatunek kina zdominował konkurs ogólnopolski 42. Krakowskiego Festiwalu Filmowego, pozostawiając w cieniu animację i krótkie fabuły. „Polska bez fikcji” to tytuł znanego cyklu telewizyjnej Dwójki, pokazywanego zresztą w Krakowie poza konkursem, ale tak można by również zatytułować obraz naszego kraju malowany przez polski dokument. A co w nim zobaczymy? – Ten festiwal dowodzi, że mimo wielu słów o kryzysie polskie kino dokumentalne naprawdę jest w niezłej formie – podkreślał znany krytyk, juror konkursu ogólnopolskiego i wieloletni dyrektor programowy festiwalu, Tadeusz Lubelski. – Brakuje jednak takiej zwyczajnej polskiej codzienności. Autorzy skupiają się na tematach bardziej atrakcyjnych filmowo. Co więc frapuje dokumentalistów? W wielu przypadkach to tematy, do których w kinie dokumentalnym wciąż się powraca. Na festiwalu pokazano kilka obrazów o domach opieki, portretów ludzi chorych i ich opiekunów, opowieści o holokauście i życiu religijnym. Były też biografie i tematyka kresowa – polsko-ukraińska love story oraz pierwszy polski dokument o zapomnianym powstaniu w Sejnach w 1919 r. Niektórzy twórcy wyszukują postacie nietypowe, które w założeniu mają zadziwić widza – ot, choćby ksiądz na harleyu, pasjonujący się muzyką rockową („Taka jest moja rola” Grzegorza Tomczaka), szeptuchy, czyli kobiety leczące ludzi i zwierzęta niekonwencjonalnymi metodami („Od moru i głodu” Jerzego Kaliny) albo jedyny w Polsce balsamista zwłok („Balsamista” Ewy Świecińskiej). Ten ostatni ma jednak wadę, której nie ustrzegło się wielu autorów: nadmierna rozwlekłość opowieści przy reżyserii ograniczającej się jedynie do odpowiedniego ułożenia nakręconego materiału zniechęca widza nawet do niezwykle frapującego tematu. – Jeśli jesteśmy na festiwalu filmowym, to hasło „film” powinno być na pierwszym planie. Chodzi o formę – ważne jest nie tylko, o czym opowiadamy, ale też, jak opowiadamy – podkreślał przewodniczący jury ogólnopolskiego, Sławomir Idziak. Wspomniał o tym również, uzasadniając przyznanie głównego trofeum – Złotego Lajkonika – filmowi „Himilsbach – prawdy, bujdy, czarne dziury” Stanisława Manturzewskiego i Małgorzaty Łupiny. Obraz ten zdecydowanie otrzymałby nagrodę publiczności – gdyby taka na festiwalu była przewidziana. Niby nic w tym zaskakującego, przecież bohater filmu to najsłynniejszy polski naturszczyk, książkowy przykład aktora kultowego. Jednak przy efektownym temacie autorom udało się znaleźć niebanalną formę filmową. O Himilsbachu opowiadają przyjaciele, żona, pani himilsbacholog, wreszcie on sam w scenach z filmów i nowel autobiograficznych. – Jest to połączenie kina z happeningiem i bardzo się to nam wszystkim podobało – stwierdził Sławomir Idziak. W obrazie Antoniego Krauzego „Dlatego zrobiłem film”, opowiadającym o Bogdanie Kosińskim, znakomitym polskim dokumentaliście, z ekranu padają uwagi o zaangażowaniu, z jakim swoje filmy dokumentalne kręcił Krzysztof Kieślowski. Jemu i jego kolegom o coś chodziło, chcieli oddać stan nastrojów społeczeństwa, a nie tylko przedstawiać losy pojedynczych postaci. Współczesnych twórców – a w tym roku na festiwalu znalazło się wiele filmów debiutantów i młodych filmowców – bardziej interesują ponadczasowe przesłania i jednostka. Chętniej opisują dramaty niż szczęście, ale trzeba zaznaczyć, że nie boją się mówić o upośledzeniu ani biedzie w sposób otwarty, często brutalnie naturalistyczny. Największe kontrowersje i migracje widowni podczas projekcji wywołał film „Rozwój” Borysa Lankosza ze zdjęciami Marcina Koszałki. Autorzy obserwowali upośledzonych umysłowo, niepełnosprawnych, głuchoniemych, niewidomych – mieszkańców Domu Pomocy Społecznej im. Św. Alberta w Ojcowskim Parku Narodowym. – Wielką frajdę sprawiło mi przełamywanie tych barier i stereotypów, które są w nas tworzone przez lata, i bardzo się cieszę, że uwolniłem się od takich stereotypowych przekonań. Wiem, że ci ludzie są moimi przyjaciółmi i bardzo sobie cenię tę przyjaźń – mówił o swoim filmie Borys Lankosz. – Z pewnością praca nad tym filmem zmieniła naszą wrażliwość – dodawał autor muzyki, Abel Korzeniowski. Ilustracja muzyczna jest równie niezwykła jak sytuacja na ekranie – wymyka się wszelkim kanonom

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 23/2002

Kategorie: Kultura