Jak rodził się gniew

Jak rodził się gniew

24.04.2016 Panel dyskusyjny na zakonczenie Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w lodzkim Teatrze Powszechnym N/z Przemyslaw Czaplinski krytyk literacki profesor literatury wspolczesnej Kierownik Pracowni Krytyki Literackiej na Wydziale Filologii Polskiej UAM Fot. Piotr Kamionka/REPORTER

Grzechem założycielskim III RP było oddzielenie sfery socjalnej od sfery obywatelskiej Prof. Przemysław Czapliński – kieruje Pracownią Krytyki Literackiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor wielu książek, m.in. „Efekt bierności. Literatura w czasie normalnym”, „Powrót centrali. Literatura w nowej rzeczywistości”. Najnowsza nosi tytuł „Poruszona mapa”. Zaczepił mnie na ulicy mężczyzna, któremu nie spodobała się moja lniana torba z sercem. Byłem dla niego lewakiem, wrogiem ojczyzny. Powiedział, że Polską rządzą Żydzi, muzułmanów trzeba stąd usunąć. Zaproponował, że może mnie nauczyć, jak być dumnym Polakiem. Dlaczego dzisiaj duma kojarzy się z zestawem pojęć wykluczających? Czy mogliśmy uniknąć tego, że po ćwierć wieku przemian właśnie takie gotowe schematy zaczynają dominować w zbiorowej wyobraźni? – Pytanie, czy mogło być inaczej, jest trafne i trudne. Trafne, bo literatura już na początku lat 90. pokazywała wielość konfliktowych postaw. Trudne, bo nie potraktowaliśmy fikcji jako poważnego ostrzeżenia. Kiedy więc na początku XXI w. w książkach pojawiła się przemoc jako jedyny sposób rozwiązywania konfliktów, mało kto uznał, że to tykająca bomba. Nie udało się zatrzymać zegara tej bomby. – Zegar ruszył równocześnie z transformacją. Większość nasłuchiwała jego tykania jako rytmu postępu. Zegar miał wyznaczać tempo doganiania Europy – pod względem PKB, infrastruktury, przeciętnej zamożności, odsetka ludzi z wyższym wykształceniem itp. Nieliczni widzieli, że niedobrym warunkiem wzrostu uczyniono rozchodzenie się sfer obywatelskiej i socjalnej. Uznano, że akumulacja kapitału jest możliwa tylko za cenę redukcji opieki socjalnej. Niektóre prawa obywatelskie były gwarantowane, prawa socjalne natomiast lekceważono i pomijano. Na pierwszym planie była wolność. – Początkowo po 1989 r. wolność dotyczyła wyboru indywidualnego modelu życia i swobody kształtowania relacji międzyludzkich. Z czasem nawet ta sfera zaczęła się kurczyć. Aż wreszcie została tylko wolność przekonań. Ten typ wolności miał nam wystarczyć, natomiast całą resztę każdy powinien zdobywać sam. Wyjątkowo szkodliwe złudzenie samowystarczalności. – Raczej samodzielności. Z tym się wiąże moja koncepcja, która mówi, że jednym ze źródeł polskiej transformacji ustrojowej był wstyd. Jako siła napędowa transformacji? – Tak, emocjonalny motor przemian. Polacy nie dysponowali obfitymi zasobami. Mieliśmy za mało pieniędzy, żeby stać się posiadaczami, i za mało kompetencji potrzebnych do skutecznego uczestniczenia w kapitalizmie. Stosunkowo najwięcej posiadaliśmy kapitału społecznego. Ale mógł on okazać się przydatny pod dwoma warunkami. Pierwszy – ludzie zaczną wychodzić poza macierzyste środowiska społeczne, czyli robotnicy opuszczą klasę robotniczą, chłopi przestaną być chłopami, a inteligenci zrezygnują z przywództwa duchowego i staną się technokratami. Drugi – po opuszczeniu macierzystych klas ludzie porzucą dotychczasowe zasady współżycia. Czyli przemieszczeniu klasowemu musiało towarzyszyć równie szybkie wypracowanie nowych reguł życia. Właśnie do tego potrzebny był silny impuls, pchnięcie ku samodzielności. Dość narzekania, ludzie mieli się wziąć do roboty? – Tak, przekonywano, by przestali liczyć na państwo i wzięli pełną odpowiedzialność za zmianę swojego życia. Każdy miał się stać kreatorem samego siebie, takim self-menedżerem, który zwolni instytucje socjalne ze spoczywających na nich do tej pory obowiązków. Dlatego coraz większa porcja wstydu spadała na „niesamodzielnych” – czekających, aż fabryka z powrotem dostanie zamówienia i przywróci pełne zatrudnienie, aż państwo znowu zadba o mieszkania i służbę zdrowia, aż wzrosną zasiłki dla bezrobotnych. Samodzielność czy solidarność W tym procesie przeobrażania dużą rolę odegrał ks. Józef Tischner i jego słynny tekst „Homo sovieticus”. – Rola Tischnera w tym procesie była nie większa – choć i nie mniejsza – niż innych autorytetów. W jego przypadku dziwimy się bardziej, bo okrucieństwo tego tekstu pozostaje kłopotliwe w zestawieniu z postawą moralną i wcześniejszymi przemyśleniami autora. Zarazem jest to okrucieństwo zrozumiałe i możliwe do wyjaśnienia. Naprawdę? – „Homo sovieticus” powstał w 1991 r. Tischner wychodził z założenia, że ludzie obalili komunizm, ponieważ tamten ustrój nie zaspokajał ich potrzeb – godnościowych, materialnych i demokratycznych. Po 1989 r. nikt już naszej godności nie naruszał, ponadto stworzyliśmy warunki demokratycznego współudziału w stanowieniu porządku politycznego. Dawny niewolnik musiał więc zobaczyć,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2017, 2017

Kategorie: Wywiady