Janusz Rolicki napisał sensacyjną powieść polityczną „Diabelski urok”, którą wydała znana poznańska oficyna Zysk i S-ka. Notka na okładce głosi, że Rolicki przedstawia „siermiężną” rzeczywistość Polski Ludowej. Książka Rolickiego z pewnością jest mniej siermiężna niż opis wydawcy. Akcja „Diabelskiego uroku” toczy się latem 1970 r., w ostatnich miesiącach rządów Władysława Gomułki. Do Warszawy przylatuje Josip Kałakasza, redaktor naczelny ważnego radzieckiego tygodnika literackiego, członek Komitetu Centralnego KPZR, znajomy Leonida Breżniewa jeszcze z czasów wojny. Dostojnik chce połączyć prywatną przyjemność, urlop z żoną i córką w najpiękniejszych miejscach Polski, z powinnością służbową – przekazaniem kopii rękopisu „Małej Ziemi”, opowieści o frontowych dokonaniach Leonida Breżniewa. Kałakasza oczekuje, że Polacy bez zwłoki ją wydadzą, a współpracujący z kierowanym przez niego pismem polski tygodnik opublikuje obszerne fragmenty tego dzieła. Rolicki pomieszał fakty – „Mała Ziemia” ukazała się dopiero w 1978 r., ale nie fakty są tu najważniejsze. Wizyta radzieckiego dygnitarza i jego rodziny okazała się świetnym, choć niekoniecznie zamierzonym przez autora, sposobem skonfrontowania rzeczywistości polskiej i radzieckiej. Kałakasza, jak typowy przedstawiciel radzieckich władz, jest przekonany, że Polska to kraj biedny, zacofany i opóźniony – w stosunku do ZSRR – w budowie socjalizmu. Sztandarowym przykładem, który w Związku Radzieckim podawano na potwierdzenie tej tezy, miało być rolnictwo oparte na niewielkich gospodarstwach chłopskich. Radziecki gość w drodze z Warszawy do Zakopanego zatrzymuje się w Miechowie, gdzie ogląda targowisko z zatrzęsieniem produktów rolnych. Tu członek KC KPZR słyszy wykład o wyższości napędzanego końmi i siłą chłopskich mięśni rolnictwa prywatnego nad radzieckim zmechanizowanym rolnictwem kołchozowym. Jego autorem jest młody, przystojny i rozrywkowo nastawiony do życia dziennikarz, który towarzyszy rodzinie Kałakaszów z ramienia goszczącej ją redakcji polskiego tygodnika. Radziecki dostojnik jest zdumiony i oburzony, że dziennikarz nie dość, że go poucza, to jeszcze jest bezpartyjny. Dziwi się, że polskie pismo o podobnym profilu, co kierowany przez niego tygodnik, funkcjonuje inaczej, Polacy zaś wcale nie kwapią się do drukowania drętwo napisanej książki o wojennych wyczynach tow. Breżniewa. W tej polsko-radzieckiej konfrontacji Rolicki nie unika jakże swojskiej megalomanii wobec sąsiadów ze wschodu: Kałakasza ma twarz „zaczerwienioną i sfatygowaną, zapewne (…) od nadużywania napojów wyskokowych”, jego żona, choć nosi ubrania od Chanel, nie ma za grosz gustu, córka zaś, mimo bujnego życia erotycznego, urozmaiconego seksu uczy się dopiero w Polsce od dziennikarza przewodnika. „Diabelski urok” to przede wszystkim książka sensacyjna: są trupy, intryga polityczna, śledztwo z udziałem służb specjalnych kilku krajów socjalistycznych, w tym rzecz jasna KGB. Pewnie na tym skupi się uwaga czytelników. Dla mnie w fikcji Rolickiego są fragmenciki prawdziwej – wciąż wypieranej z debaty publicznej przez tzw. politykę historyczną – opowieści o okresie powojennym, przekazanej przez autora, którego pamięć obejmuje cały okres Polski Ludowej. K.P. Janusz Rolicki, „Diabelski urok”, Zysk i S-ka, Poznań 2016 Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Janusz Rolicki