Jak się kantuje turystów? Najczęściej na karcie kredytowej. Po zapłaceniu okazuje się, że płatność nie przeszła, więc klient płaci ponownie Korespondencja z Egiptu Kierowca pędził jak szalony bez świateł po wyboistej drodze. Gdy zapytałem go, czemu jedzie po ciemku, bez słowa wskazał mi palcem nieliczne latarnie dające mdłą poświatę. Od czasu do czasu zatrąbił, choć na drodze nie było żywego ducha. W Asuanie, na południu Egiptu, mijała właśnie godz. 3 nad ranem. Turystyka padła zupełnie. Egipcjanie siedzą smętnie w swoich sklepach, czekając na klienta. Nikt nie kupuje świecidełek, faraonków, piramidek, plastikowych tarcz, żywicznych wielbłądków czy kolorowych chust. Asuan, Hurgada, Szarm el-Szejk umierają. W latach świetności na Nilu między Luksorem a Asuanem statki wycieczkowe ledwie mijały się na rzece. Dziś kołyszą się przy brzegu, przerobione na pływające hotele lub restauracje. I wciąż puste. Zostały tylko piękne nazwy: Szeherezada, Lady Diana, Księżniczka. Konie zaprzęgnięte do różnobarwnych bryczek skubią resztki roślin przy drodze, daremnie czekając na odjazd. Na dobrą sprawę nie ma czego skubać, bo przy temperaturze 40 stopni ziemia spalona jest do cna. – Pan da na paszę dla konia – zaczepia mnie młody chłopak na promenadzie w Asuanie. I pomyśleć, że kiedyś to koń utrzymywał właściciela. Potężne hotele zieją pustką. W moim jest ponad 200 pokoi. Zajętych 16. Kto na to daje pieniądze i z czego? Każdy klient jest teraz na wagę złota. Egipcjanie dosłownie wyrywają go sobie z rąk. Złapany za rękę w Kairze musiałem użyć siły, żeby się wyswobodzić. Taksówkarze przed dworcami kolejowymi i autobusowymi czy na lotniskach wygrali los na loterii. Przynajmniej mają szansę złapać kurs. Pozostali wydają jedynie pieniądze na paliwo, snując się po miastach tam i z powrotem. Tylko politycy nie tracą rezonu. – W listopadzie spodziewamy się turystycznego bumu – zapowiedział Hisham Zaazou, minister turystyki. Niestety, nie powiedział, skąd czerpie ten optymizm. Statystyki są nieubłagane. W 2010 r. Egipt odwiedziło 14,7 mln turystów, w 2011 r. już tylko 9,8 mln, w zeszłym roku – 9,5 mln. Ludzi wciąż odstraszają niestabilność polityczna i groźby zamachów. Rząd wynajął nawet międzynarodową agencję PR Hill & Knowlton, która ma przekonać świat, że Egipt jest już bezpieczny. Na razie efektów nie widać. Turysta płaci dwa razy Ceny spadły, ale nie drastycznie, czego można by oczekiwać po sytuacji na rynku. Wzrosło za to kombinowanie. – To proste – Tarik w Asuanie nie widzi w tym niczego złego. – Dawniej miałem stu klientów dziennie, teraz pięciu-dziesięciu. A koszty są takie same. Ta dziesiątka nieszczęśników musi więc zapłacić za tych, którzy nie przyszli. Tarik prowadzi duży sklep z pamiątkami na promenadzie. Ładne miejsce nad brzegiem Nilu. Zatrudnia jednego pracownika. Rozmawiam z nim przeszło godzinę – nie ma w tym czasie ani jednego klienta. W takiej sytuacji trzeba sobie radzić inaczej. Jak się roluje turystów? Najczęściej na karcie kredytowej. Po zapłaceniu okazuje się, że płatność nie przeszła, więc klient płaci raz jeszcze. Inny numer – w hotelach – to brak przelewu. Gość rezerwuje pokój przez portal turystyczny, otrzymuje potwierdzenie, fakturę, a z konta znikają pieniądze. Na miejscu okazuje się, że pośrednik nie przesłał pieniędzy do hotelu i rezerwacja jest nieopłacona. Można więc zapłacić na miejscu lub zmienić hotel – czyli zapłacić jeszcze raz w innym miejscu. Oczywiście można także dzwonić do biura obsługi klienta gdzieś w Londynie czy USA. Z Egiptu to jednak kiepski interes. – Większość ludzi płaci dla świętego spokoju – tłumaczy Mahmoud z recepcji dużego hotelu w Asuanie. – Bo co zrobią, nie znając języka, sami z bagażami w obcym mieście? Później wracają do domu i próbują wyjaśniać sprawę, ale jest już za późno. Portal upiera się, że pieniądze wysłał, klient na miejscu zapłacił. Koniec. Kolejny naiwniak złapany. – Ten interes się kręci, bo w gruncie rzeczy to nie są duże kwoty – wyjaśnia Tarik. – Turysta zapłaci drugi raz, bo i tak dla niego nie jest to specjalnie drogo. Racja, za nocleg w cztero-, pięciogwiazdkowym hotelu trzeba zapłacić ok. 40-50 dol. Dla Amerykanina czy Europejczyka cena nawet dwukrotnie wyższa nie jest szokująca. Chwilę się burzy na oszustwo,
Tagi:
Marek Berowski