Kreml najbardziej irytuje nie nasze zaangażowanie na Ukrainie, ale oskarżenie o energetyczny dyktat Czy przyzwyczajonych do rosyjskich mrozów, zadymek i śniegów rosyjskich pilotów mogły wystraszyć zapowiedzi niewielkiej burzy śnieżnej nad Krakowem, które nie złamały ducha lotników z blisko 30 innych krajów, w tym z ciepłych państw z południa Europy i z Izraela? W dyplomatycznym języku, który równie często jak do informowania służy do ukrywania prawdy, taka wymówka mogła brzmieć i brzmiała, rzecz jasna, względnie wiarygodnie – i tak musieli ją przyjąć polscy politycy, robiąc dobrą minę do nie najlepszej gry – ale zza śnieżnego puchu wymówek rozsądni obserwatorzy polsko-rosyjskich stosunków nie mogli nie dostrzec gestu… Kozakiewicza, który nam pokazano. Ubiegłotygodniowa wizyta Władimira Putina w Polsce – w związku z 60. rocznicą wyzwolenia Auschwitz przez Armię Czerwoną – już na etapie przygotowań polityczno-dyplomatycznych była najeżona pułapkami konfliktów i chłodu. Polacy zabiegali, by przy okazji przylotu do Oświęcimia rosyjski prezydent mógł odbyć dłuższą osobistą rozmowę z Aleksandrem Kwaśniewskim, a także by przywódcy obu krajów otworzyli polsko-rosyjskie forum gospodarcze, jakie chcieliśmy zorganizować w tym samym czasie w Krakowie. Najpierw upadła idea spotkania polskiego i rosyjskiego biznesu, bardzo nam potrzebna, bo musimy jeszcze wiele zrobić dla rozwoju wzajemnych kontaktów ekonomicznych i zbalansowania niekorzystnego dla nas salda w obrotach handlowych. Nikt oficjalnie w Moskwie tego nie powiedział, ale forum Rosjanie odwołali zaraz po tym, jak dotarły do nich pogłoski, że w ramach obchodów wyzwolenia Auschwitz w muzeum oświęcimskim otwarta miałaby być nie wystawa poświęcona bohaterstwu żołnierzy radzieckich, którzy dali wolność i życie więźniom obozu, lecz zupełnie inna wystawa, poświęcona – uwaga! – zniewoleniu narodów radzieckich przez stalinizm. Dyplomaci rosyjscy protestowali, a potem znaleźli wygodny pretekst do odwołania forum – że (niby) podniosły charakter obchodów oświęcimskich kłóciłby się z pragmatyzmem biznesu i „obrażałby” ofiary Auschwitz. W ten sposób po raz bodaj trzeci z rzędu tzw. względy obiektywne odsunęły w czasie forsowaną przez nas ideę spotkania ludzi gospodarki oraz polityki Polski i Rosji pod patronatem obu prezydentów. W Warszawie liczyliśmy jeszcze na możliwość dłuższej rozmowy Putina z Aleksandrem Kwaśniewskim i przy tej okazji wyjaśnienia wzajemnych nieporozumień i zadrażnień, których sporo narosło w ostatnich miesiącach. Choć bowiem po wypowiedzi polskiego prezydenta dla tygodnika „Polityka”, że „dla USA lepsza jest Rosja bez Ukrainy niż Rosja z Ukrainą”, Władimir Putin w grudniu 2004 r. na konferencji prasowej ostro oświadczył, iż „miał wrażenie, że jest to oświadczenie nie funkcjonującego prezydenta, lecz człowieka szukającego pracy w związku z upływem swojej kadencji”, to równocześnie zawsze podkreślał w publicznych wypowiedziach:” Jesteśmy z Aleksandrem [oczywiście Kwaśniewskim – przyp. PS] w bardzo dobrych osobistych stosunkach”. Była zatem szansa, że gdy obaj politycy wreszcie się spotkają twarzą w twarz, wszystko między sobą – przynajmniej na piętrze tej najwyższej polityki – wyjaśnią i unormują. Putin nie tylko jednak nie przyleciał do Krakowa w minioną środę wieczorem, jak to było wcześniej ustalone (i gdzie czekała na obu prezydentów ciepła kolacja mogąca pomóc w przełamywaniu polsko-rosyjskich lodów), lecz także spóźnił się na samą ceremonię w Auschwitz i w efekcie niewiele było czasu, żeby wymienić choćby podstawowe uwagi na temat tego, co się dzieje, a co powinno się dziać między Polską a Rosją. Moskwa z pełną świadomością i premedytacją odwinęła się Polakom za wcześniejsze afronty, szeptali między sobą rosyjscy i nie tylko rosyjscy dziennikarze. Można by – w najprostszy sposób – zarzucić Rosjanom, że po raz kolejny pokazali, iż Polski nie szanują, a każdy przejaw naszej niezależności przyjmują z irytacją i odwetowymi krokami, czyli daleko im do europejskich (czy cywilizowanych) zachowań, gdyby nie dwa względy. Po pierwsze, rejestr – także wzajemnych – pretensji za ostatnie miesiące rzeczywiście jest już dość długi. Po drugie, od lat ani Moskwa z nami, ani my z Moskwą nie potrafimy w dłuższym przedziale czasu porządnie rozmawiać, a jeśli już nawet coś dogadamy wspólnie (będzie o tym jeszcze mowa), potem nic z tego – bardzo często z polskiej winy! – nie wychodzi. Zacznijmy od rejestru prawdziwych i rzekomych krzywd, które mielibyśmy uczynić Rosji. Najczęściej wymieniana jest tutaj nasza pomoc dla pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, w tym mediacja
Tagi:
Paweł Snarski