Dzisiaj spory i spięcia są częścią POJEDNANIA polsko-niemieckiego. Dlaczego nie mogłoby się tak stać pomiędzy Rosją a Polską? „Polacy nigdy nie będą szczerymi przyjaciółmi Rosjan. Natura ciągnie wilka do lasu”, pisał w 1830 r. Aleksander Bestużew (ten z wiersza Mickiewicza „Do przyjaciół Moskali”) tuż po wybuchu powstania listopadowego, które on sam, carski zesłaniec, nazwał nie inaczej jak „zdradą warszawską”. Trzydzieści kilka lat później Walerian Łukasiński, bohater powstania styczniowego, zanotował z kolei: „Moskal to taki typ pełen okrucieństwa, nieoświecenia i niewoli”. Przypomnienie tych dwóch cytatów, pochodzących sprzed blisko 200 lat, byłoby, oczywiście, tylko ciekawostką, a przy okazji zgrabną figurą retoryczną, gdyby nie fakt, że także dzisiaj wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że polsko-rosyjskie stosunki zasnuwane są mgłą konfliktów, zadawnionych urazów, ale też współczesnych nieporozumień i – co najważniejsze – sprzecznych interesów. W ostatnich miesiącach takich sporów i wypominania sobie win było nawet więcej niż kilka lat temu. W Polsce awantury polityczne wywołuje – rzekome! – kierowane złą wolą dążenie Rosjan do wykupienia naszego przemysłu energetycznego (przede wszystkim Rafinerii Gdańskiej – kłania się Komisja ds. Orlenu), żeby nasz kraj ubezwłasnowolnić i – w domyśle – wciągnąć po raz kolejny w orbitę poddaństwa wobec Moskwy. Na Kremlu z kolei złe pomruki wywołało polskie wsparcie dla pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, interpretowane tam jako działanie w celu odebrania Rosji politycznego wpływu w strefie dawnego ZSRR, czyli w celu osłabienia państwa rosyjskiego. Najnowsze emocje budzi – o czym mowa także w wywiadzie z prof. Jerzym Pomianowskim i redakcyjnej sondzie, publikowanych obok – sprawa wyjazdu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego do Moskwy 9 maja tego roku, na obchody 60. rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami, a także związana z tym kwestia interpretacji znaczenia porozumień jałtańskich, które – przypomnijmy raz jeszcze – mocą wspólnej decyzji Stalina, Churchilla i Roosevelta umiejscowiły powojenną Polskę, późniejszą PRL, w radzieckiej strefie wpływów na długie 45 lat. W tle są naturalnie jeszcze setki innych, drobnych i poważniejszych, nieporozumień. Takich jak zablokowanie w znacznym stopniu polskiego eksportu np. przetworów mlecznych i mięsnych do Rosji czy spory – o których „Przegląd” pisał w końcu stycznia tego roku – wokół obchodów 60-lecia wyzwolenia Auschwitz, gdzie z kolei Polacy raz i drugi wsadzili rosyjskiej dumie (i duszy) szpilkę. Wymieniać takie zdarzenia, fakty, a jeszcze w większej liczbie odczucia i wrażenia, można by długo. Ważniejsze, że od 15 lat, czyli od powstania III Rzeczypospolitej, podczas każdego takiego zwiększonego napięcia we wzajemnych stosunkach, a zdarzają się one (za) często, niczym bumerang powraca temat-pytanie: czy Rosja i Polska są skazane na wieczną wojnę, immanentny konflikt, nieustającą wrogość pomiędzy i narodami, i naszymi państwami? Tak było w 1992 r., kiedy w dyskusji redakcyjnej na łamach ówczesnego „Życia Warszawy” na pytanie: „Czym jest dziś Rosja dla Polaków?”, pierwsza odpowiedź brzmiała: „Rosja to groźne imperium, które co najwyżej drzemie, a za chwilę wyciągnie swoje zaborcze łapy…”. Tak było rok później, kiedy w „Dzienniku Polskim” Andrzej Kozioł pisał: „W postawie przeciętnego Polaka niechęć do Rosji walczy z obawami przed nią, a obu tym afektom towarzyszy poczucie wyższości, doskonale wyczuwane przez drugą stronę”. I rok 1994, artykuł w „Polityce” rozpoczęty od słów: „Powiedzmy szczerze: Polacy i Rosjanie, dwa narody bliskie sobie geograficznie, genetycznie, językowo nigdy obopólną sympatią się nie darzyły. Polacy zarzucają carskiej Rosji udział w rozbiorach oraz zgniecenie dwóch polskich powstań narodowych. Rosję radziecką obwiniają o agresję w lecie 1920 r., o dokonanie w 1939 r. wspólnie z Adolfem Hitlerem czwartego rozbioru Polski, o mord katyński w 1940 r., o wojenne i powojenne wywózki Polaków do ZSRR, o utrzymywanie Polski w okresie powojennych 45 lat w faktycznej sytuacji państwa satelickiego”. Znamienne, że gdyby prześledzić podobne rachunki win, dyskutowane na łamach polskiej prasy w latach następnych, zarzuty pod rosyjskim adresem byłyby takie same – no, może co jakiś czas dodawana byłaby nowa „krzywda” do starego rejestru. Z drugiej strony, wymówki pod polskim adresem też niewiele się zmieniają. W cytowanej już
Tagi:
Mirosław Głogowski