Potrzebowaliśmy aż 17 lat, by wytyczyć przebieg zaledwie 35-kilometrowej trasy Ubiegły wtorek, 24 marca 2009 r., niektóre media uznały za historyczny. W tym dniu wicepremier Grzegorz Schetyna ogłosił, że jest decyzja w sprawie przebiegu obwodnicy Augustowa. Szczególny zachwyt wynika z faktu, że obwodnica ominie chronioną dolinę Rospudy. Przed dwoma laty sprawa ta rozpaliła namiętności tysięcy Polaków. Czy jednak fakt, że potrzebowaliśmy aż 17 lat, by wytyczyć (bo do budowy jeszcze daleko) logiczny przebieg zaledwie 35-kilometrowej trasy, to rzeczywiście taki sukces, że aż wicepremier, otoczony świtą ministrów, posłów, wojewodów i pomniejszych urzędników, musi to ogłaszać? W racjonalnej rzeczywistości – nie, jednak obwodnica Augustowa, o którą miejscowe władze zabiegają od 1992 r., to fragment paneuropejskiego korytarza drogowego. Już w 1994 r. ministrowie transportu krajów UE podczas konferencji na Krecie uznali, że korytarz ten, rozpoczynający się w Helsinkach, powinien prowadzić przez Tallin, Rygę, Kowno i przez obecne woj. podlaskie do Warszawy. Kiedy Estończycy, Łotysze i Litwini budowali drogi za europejskie pieniądze (bo inwestycja ma priorytetowe finansowanie, nic tylko budować, budować…), u nas trwał spór o to, przez jakie miasta droga ma prowadzić. O tym, w jak oszałamiającym tempie zabraliśmy się do roboty, świadczy publikowany na stronie białostockiego oddziału Głównej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad harmonogram prac nad budową obwodnicy Augustowa: „1994-1995 Wymiana korespondencji pomiędzy Wojewodą Suwalskim a Ministrem Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa”. Przez te dwa lata panowie solidnie się napracowali. Później było już tylko gorzej. Obwodnica stawała się z każdym rokiem już nie tylko kolejnym przykładem polskiej niemocy „na odcinku budowy dróg”, dowodem na niemożliwość elementarnego porozumienia pomiędzy zainteresowanymi stronami, ale wręcz symbolem politycznego cynizmu. Kiedy już każdy, kto chciał wiedzieć, wiedział, że obwodnica nie może iść przez chronioną dolinę Rospudy – stanowisko Komisji Europejskiej i komisarza Stawrosa Dimasa było tu jednoznacznie negatywne – polscy politycy wszystkich szczebli nieodmiennie obiecywali, że „dadzą” mieszkańcom Augustowa obwodnicę, prowadzącą oczywiście przez chronioną dolinę. Leszek Cieślik, burmistrz Augustowa, za nieugiętą walkę o obwodnicę został posłem PO. Wywodzący się z Samoobrony Andrzej Chmielewski (przed laty wsławił się tym, że wydobył spore pieniądze z Fundacji Kultury Polskiej na hodowlę kurczaków) za organizację widowiskowych protestów przeciw „ekoterrorystom” nagrodzony został stołkiem w sejmiku wojewódzkim. Prawo i Sprawiedliwość zrobiło furorę, organizując referendum pod hasłem: „Czy jesteś za budową obwodnicy?”, słusznie przewidując, że umęczeni tysiącami tirów augustowianie staną po słusznej, pisowskiej stronie. Wszystkich przebił ówczesny premier Jarosław Kaczyński, który obiecał już nie tylko obwodnicę, ale i most wiszący nad Rospudą. Przeciw projektowi obwodnicy przez chronioną dolinę przed wyborami do sejmiku, które miały stać się testem siły politycznej różnych ugrupowań, nikt nie ośmielił się zaprotestować. Bo obwodnicy potrzebowały tysiące potencjalnych wyborców. Że referendum nie ma żadnej mocy prawnej? A któż by się takimi drobiazgami przejmował. Że most wiszący to gigantyczne pieniądze? Po wyborach coś się wymyśli. Zresztą to nie był pierwszy tak oryginalny pomysł. Minister Jan Szyszko forsował nieco wcześniej budowę pod Rospudą tunelu drogowego. Miał mieć 1,2 km długości. Specjaliści określili ten projekt jako „ekologiczne i finansowe horrendum”. Ale pomysł na wybory był przedni. PiS zdobyło w sejmiku najwięcej mandatów. Ponieważ jednak jest już dawno po wyborach, prawo polskie i europejskie nie pozwala zaś budować obwodnicy przez dolinę, przyszło powiedzieć, że obwodnica będzie, ale jej przebieg będzie inny – przez Raczki. Oznacza to tyle, że powstanie wspólna obwodnica dla Augustowa i Suwałk. Okazało się (tak dziś twierdzą ministrowie), że tak jest nie tylko najlepiej dla drogocennej przyrody, ale i najtaniej. Co więcej – ci sami ministrowie obiecują, że obwodnica będzie gotowa do końca 2013 r. Co mają teraz powiedzieć ci wszyscy politycy i urzędnicy, którzy straszyli ludzi, że zmiana przebiegu obwodnicy oznacza odsunięcie jej realizacji o kilkanaście lat i że pochłonie kolejne miliony? Dziś wszyscy mówią, że ostatnia decyzja jest „jedyną słuszną”, bo i cóż mają mówić, jeśli sam premier Tusk ją pobłogosławił. Niektórzy co prawda musieli połknąć własny język, ale chwalą. Ostatnia decyzja nie oznacza końca kłopotów. Nowy przebieg łatwo wyrysować na mapie, trudniej zrealizować. Już
Tagi:
Stanisław Kulikowski