Rosyjski nad Wisłą

Rosyjski nad Wisłą

Bukwy już przestały straszyć. Dziś ich znajomość to mocny punkt w CV Większość 20-latków traktuje cyrylicę na równi z chińskim. – Co to za znaczki? – dziwią się znajomi Kasi Dmowskiej spod Siedlec, drugi rok rusycystyki. Rodzice się dąsali, gdy postawiła na rosyjski. Ale miała nosa. W miejscowości Kasi jest fabryka z paszą, która handluje ze Wschodem. Gdy szukali tłumacza, musieli zatrudnić dziewczynę po ogólniaku. Czas zdjął z cyrylicy polityczny stygmat. Ostatnio coraz częściej spotyka się ogłoszenia: „Zainwestuj w przyszłość – kurs rosyjskiego”. W 1989 r., jak podaje GUS, pochylali się nad nią niemal wszyscy uczniowie, dziś jest ich zaledwie 7,5% (angielski wkuwa obowiązkowo 65% uczniów). Jeszcze odreagowujemy czasy, gdy robiono z bukw pępek świata. Tymczasem okazuje się, że władających rosyjskim może zabraknąć. Jura – nowy bohater W warszawskim gimnazjum przy ul. Gwiaździstej trwa spotkanie II d z uczniami z Moskwy. „My buduścieje architektory”, goście recytują formułki. Ani Izie z II d, ani Saszy, który bitelsowską fryzurą przypomina amerykańskiego chłopca, nie przychodzi do głowy, że to mowa wrogów. Wymieniają się mailami, prospektami, idolami… Choć wciąż rosyjskiego najczęściej uczą się wieś i zawodówki (raczej z powodów ekonomicznych niż ideologii), miasta ochłonęły po bumie na Zachód. Szkoły z rosyjskim należą już w Warszawie do prestiżowych. Gdy w 2002 r. otwierano na Gwiaździstej gimnazjum, do klasy z tym językiem startowało 10 osób na miejsce. Dziś w II d lekcja o Bułacie Okudżawie. Z magnetofonu leci „Papierowy żołnierz”. – Te pieśni mówią o dramacie człowieka. Jaki to mógł być dramat? – pyta Elżbieta Palankiewicz, rusycystka. – Nieszczęśliwa miłość – wyrywa się ktoś z klasy. Bezsilność człowieka walczącego z reżimem jest dla nich odległa jak klechda. Bo czas zdjął polityczny stygmat również z podręczników. Nie ociekają pionierami i dzieciństwem Lenina. Jurę, bohatera książki „Nowyje wstrieczi”, którego rodzina awansowała z robotniczej hali do biur, spotyka się na lotnisku, w banku, w sklepie z intermediami. – Historia posadziła Polskę na styku Unii ze Wschodem. Jeśli tego nie wykorzystamy, chętnie zrobią to Niemcy, Wietnamczycy, Japończycy – mówi Elżbieta Palankiewicz. – Albo Holendrzy, których firmy idą do Rosji via Polska. To fakt. W Niemczech blisko 30 uniwersytetów wprowadziło bukwy do swoich programów, a na polskich uczelniach, w ramach wymiany z programu Erasmus, praktykują studenci z Zachodu, bo Polska wciąż daje większe możliwości nauki. Język odideologizowany Irina Lopuchina, dyrektorka kursów w Rosyjskim Ośrodku Nauki i Kultury w Warszawie, ciągle odbiera telefony. Licealiści pytają o korepetycje, studenci i menedżerowie, gdzie zdobyć certyfikaty wymagane przez pracodawców, a biznesmeni, jak dojechać z Archangielska do Władywostoku. Tylko w ostatnie wakacje na kursy do Moskwy i Petersburga wyjechało z Polski blisko 400 osób (to największa grupa wśród obcokrajowców i 100% więcej niż w latach ubiegłych). Nie ma co ukrywać, że mamy do cyrylicy smykałkę jak żaden inny naród. I choć polscy uczniowie, którzy dawniej wygrywali w Rosji międzynarodowe olimpiady, dziś czują większą estymę do Zachodu, studenci walczą tam o najwyższe lokaty, bo są szansą na indeks prestiżowego uniwersytetu. – Żyzń diktujet swoi zakony – Lopuchina pamięta czasy, gdy Polacy nie chcieli się uczyć rosyjskiego. – To normalny odruch obronny. Język zawsze narzuca mentalność, a to zniechęca w nadmiarze. Tak się obecnie zaczyna dziać z amerykańskim wariantem angielskiego, który dominuje w Europie. Na kursy dla obcokrajowców w Instytucie Puszkina w Moskwie więcej niż filologów wyjeżdża dziś specjalistów nauk ścisłych. Architekci, biolodzy, fizycy, inżynierowie, lotnicy. Ostatnio pracownicy biur podróży i lekarze, bo prywatne kliniki zaczynają pytać o rosyjski. – Dużo tzw. nowych Rosjan, bogatych – mówi Lopuchina – zostawia dziś w Polsce wielkie pieniądze. A Rosjanin, trzeba przyznać uczciwie, innych języków zwykle nie zna. Rosyjski odbudowuje pozycję również w dyplomacji. Gdy po wejściu do Unii MSZ rozbudowywało na Wschodzie nasze placówki, był problem z doborem pracowników. Zwłaszcza wśród młodej kadry. – Awansem jest oddelegowanie na placówkę do Moskwy, Petersburga, Kaliningradu czy Irkucka. Im lepszy język, tym lepsze propozycje. Dlatego kursów przybywa – przyznaje Jan Granat, wicedyrektor Akademii Dyplomatycznej przy MSZ.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2005, 2005

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Edyta Gietka