Cierpimy niekiedy na nadmiar instytucji (kontroli), na ich bezwład i inercję (szkoła), wszechwładzę i bezkarność (Kościół), na pozorność i nieskuteczność ich działania (policja) oraz wiele innych przywar (pozostałe i wszystkie naraz). Są instytucje dysponujące miliardowymi budżetami, zatrudniające dziesiątki, setki, tysiące ludzi, posiadające niewyobrażalne nieruchomości – ziemię, budynki, działki, ogrody, lasy. Po prostu majątek. I są impregnowane na krytykę, dawno zapomniały o swoich zadaniach, powinnościach, trwają niezmienne, wielkie i otłuszczone, głosząc swoją niezbędność. I nie o nich będą dzisiaj te słowa. Poznański Rozbrat, anarchistyczny skłot, żywa wspólnota, tygiel ludzki wypełniony energią aktywizmu i kulturotwórczym zamętem, mieści się na zapuszczonej działce poddanej dzikiej reprywatyzacji jeszcze w latach 90. i po raz kolejny zagrożony jest licytacją komorniczą, chociaż równocześnie w sądzie trwa sprawa o zasiedzenie. 25 lat Rozbratu to historia publicznie mało znana. Niesłusznie. Rozbrat to nieformalna instytucja, taka w pierwotnym znaczeniu, wspólnota ludzi działających razem nie dla zysku ani dla dobra publicznego, to ludzie (zmieniający się, jak w życiu bywa, ci/te odlatują, ci/te zostają, inni/inne przybywają) działający i stający w obronie innych słabszych grup społecznych, zawodowych, etnicznych, statusowych. To dziwna wyspa solidarności i wspólnego działania na 30-letnim morzu egoistycznego polskiego kapitalizmu. Nie ma co się rozpisywać o składzie Rozbratu – tworzą go osoby najróżniejsze i wiekowo (są tacy, co jeszcze walczyli w PRL, są nastolatki), i biograficznie. Są kobiety i mężczyźni, są ci urodzeni w Polsce, ale i tacy, którzy do Polski przyjechali. Są jak najbardziej różnorodną zbiorowością, która rządzi się sama, która wspólnie podejmuje decyzje, która wszystko, co robi, robi z potrzeby realizowania trzech podstawowych zasad: wolności, równości i wzajemnej pomocy. Nie mają szefów, zarządu, właściciela, zleceniodawcy. Rozbrat, jak wiele innych w Europie i na świecie legendarnych centrów społecznych, politycznych i kulturowych, wyrósł z kultury skłotingu – zamieszkiwania opuszczonych, zaniedbanych, porzuconych budynków, mieszkań, domów, opuszczonych fabryk. Bardzo często jego funkcja mieszkalnicza dominuje. Rozbrat należy jednak do innego kosmosu społecznego – to centrum kultury, biblioteka, wydawnictwo, miejsce spotkań, dyskusji, koncertów, treningów sportowych. To miejsce, gdzie narodził się ruch solidarności z ofiarami dzikiej reprywatyzacji, pomocy ludziom wyrzucanym na bruk przez wyspecjalizowane grupy przestępcze zatrudniane przez „nowych właścicieli”. To, z czym rozbratowcy walczyli, dzisiaj jest zapisane w prawie jako przestępstwo, ale wcześniej ich traktowano jako przestępców. Poznańska policja ma niechlubną kartę prześladowań tego środowiska, z przemocą fizyczną, niesłusznymi zatrzymaniami, spreparowanymi zarzutami (np. kradzieży własnego roweru), pobiciami i torturami na komisariatach, bezprawnym używaniem paralizatorów, nękaniem i nielegalną inwigilacją – kiedy sprawy trafiają do sądu, wszystkie je przegrywa i nie wyciąga żadnych wniosków. Skłot był wielokrotnie atakowany przez środowiska skrajnej prawicy – bronił się sam. To Rozbrat współtworzył powstały jeszcze w zakładach Hipolita Cegielskiego związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza, który zajmował się takimi sprawami jak warunki pracy w specjalnych strefach ekonomicznych, sprzeciw wobec prywatyzacji służby zdrowia i sektora opieki, wspieranie pracowników nigdy wcześniej niezrzeszonych (np. artystów czy zatrudnionych na umowach śmieciowych). Stawiał czoła gigantom, takim jak Amazon, który uciekając przed związkowcami z Niemiec, przeniósł magazyny do Polski, raju bez związków zawodowych. Sam Poznań jest inny dzięki Rozbratowi, osoby stamtąd współtworzą zresztą od lat Porozumienie Społeczne „Poznań Miasto dla Ludzi”. To Rozbrat jako jedyne środowisko polityczne w Polsce organizował demonstracje przy okazji piłkarskiego Euro 2012 pod hasłem „Chleba zamiast igrzysk”. To oni wspomagali protestujące i walczące o godziwe zarobki przedszkolanki, to ich mogliśmy spotkać, kiedy trzeba było bronić Rospudy, Puszczy Białowieskiej, a teraz Puszczy Karpackiej. I protestować przeciw rabunkowym i degradującym przyrodę pomysłom wydobycia gazu łupkowego albo militarystycznym zapędom kolejnych polskich rządów wysyłających polskich żołnierzy na nie nasze wojny w interesie amerykańskiego giganta. Od lat są jednym z najbardziej słyszalnych głosów oporu społecznego. Tymi, którzy wcześniej niż inni zauważają rzeczywiste problemy wykluczenia społecznego i dyskryminacji – stają po stronie ofiar. Są instytucją, która dzięki własnemu działaniu, gotowości do poświęcenia stała się innym głosem polskiej, politycznej, nieformalnej lewicy. Miejsce, w którym żyją i działają, ma niejasną i skomplikowaną sytuację właścicielską. Na pewno licytacja