Dzień Wszystkich Świętych odszedł w cień, ten cień będzie szedł za nami przez cały rok, by znowu zapłonąć zniczami. Ilu z nas w tym czasie odejdzie? Nie jestem jeszcze taki stary, skoro mam dwójkę małych dzieci, ale czasami w roli „młodego ojca” czuję się oszustem metafizycznym. Widzę, że w moim dawnym papierowym notesie jest już prawie pół na pół tych, których nie ma, i tych, którzy mogą odebrać telefon. W komórce nadal dominują żywi. Nie mogę likwidować numerów, mam nadal numer Kapuścińskiego, Szymborskiej, Torańskiej, wielu innych. Przepraszam za ton poetycko-dramatyczny, to jesień i moje depresyjne skłonności.Po latach w pamięci zostają mi scenki związane z ludźmi, jakby kręcone kamerą, teraz cyfrową. Tak wiele pisano o premierze Mazowieckim, że strach cokolwiek więcej. Mam z nim nagrane dwie wyraźne sceny. Jedna z roku bodaj 1994, ze Sztokholmu, zbyt zabawna, by ją teraz wyświetlać. Druga w puencie też mało przystojna, ale trudno. To było przedwczoraj, czyli ponad dziesięć lat temu, szedłem ulicą Puławską i wpadłem na Mazowieckiego, poznał mnie, przywitałem się. Już od kilku lat nie był premierem. Idąc przez chwilę razem, rozmawialiśmy o upadku polskiej polityki, nie mając bladego pojęcia, jak ona kiedyś jeszcze upadnie. Pożegnałem się i przejęty tym nagłym spotkaniem odruchowo wszedłem w pierwsze drzwi sklepu, to był sex shop. O to też walczyliśmy, pomyślałem, ale nie dałem się namówić, by cokolwiek kupić. (Znowu erotyka w moim felietonie, podejrzane).W mediach zapanowało poruszenie, gdyż dostrzeżono, że Jarosław Kaczyński przybył do katedry na mszę. Do tego już doszło, że to sensacja. Pojawiły się nawet głosy, że może jednak z Prezesem da się dogadać. Trudno w to uwierzyć, ale musimy próbować, gdyż mieszkamy w jednym domu. Ten dom okazał się zaskakująco obszerny. Ze zdumieniem widzę, że już nie przecinają się drogi „liberałów” i „narodowej prawicy” (biorę te określenia w cudzysłów, rozsypały się dawne określenia, a nowych nie ma). Do spotkań zmuszają nas telewizja i radio. Tam jednak zawsze bijatyka i „ja panu nie przerywałem”. Prawda nie ma już żadnego znaczenia. Chodzę do teatru, do kina, na wystawy, nigdy nie spotykam publicystów z tamtej strony barykady. Gdzie chadzają? Do podziemi kościołów, do klubów „Gazety Polskiej”? Wśród nich są czasami ludzie inteligentni, jak sobie radzą? Podobno na spotkania z niektórymi wali tłum wyznawców smoleńskiej religii, by zaspokajać swoje potrzeby spiskowego myślenia.Zanikły dialog, wymiana myśli, jedni o drugich mówią, że mają niewolne umysły. Trzy lata temu odmówiłem Janowi Pospieszalskiemu udziału w jego programie, czasami godziłem się i plułem sobie w brodę. Powiedziałem: „Nie ma mowy, żyjemy już w różnych światach”. Nie dotykam ich pism, nie jestem już ciekaw. Tylko czasami w podróży samochodem wpadam przypadkiem na Radio Maryja i w osłupieniu słucham „Rozmów niedokończonych”. To działa lepiej niż mocna kawa, już nie przysnę na trasie.Mam kłopoty z telewizorem, przybywa do mnie specjalista, starszy pan o kulturalnym, inteligenckim wyglądzie. Oceniamy się na oko. Określiłem to kiedyś mało elegancko jako obwąchiwanie swojego politycznego podogonia. Już jasne, że mamy takie same poglądy i możemy ponarzekać na naszą prawicę narodową. Opowiada, jakie miał konflikty z rodziną, która mieszka na wsi, ale już przestali rozmawiać na drażliwe tematy. To się robi powszechne.Coraz większa grupa ludzi mówi: dosyć, polityka nic nas nie obchodzi. Ostrzegam, to może nie być bezkarne, a nuż polityka kiedyś do was przyjdzie i załomoce pięścią w drzwi.Trzeba jednak przypomnieć, że przed wojną konflikty między piłsudczykami a endekami miały ostrzejszy charakter, czasami lała się krew. Zamordowano pierwszego prezydenta II Rzeczypospolitej. Obecny jest tylko obrażany.Żyjemy w Europie, w której wszędzie rosną w siłę nacjonaliści i populiści. Polska jest o tyle niezwykła, że u nas historia żywa, a tam prawie martwa. Nasz konflikt wokół katastrofy smoleńskiej wspiera się na micie Polski jako ofiary, Chrystusa narodów, nawet samolot ma kształt krzyża.Te skrajne różnice poglądów realizują się tylko w agresji słownej dzięki współczesnej demokracji. Jej siła, obok różnych słabości, nie pozwala, by różnice przerodziły się w masowe, zorganizowane ruchy – one już kiedyś zrujnowały świat i zostały skompromitowane.Co może najważniejsze, nasza cywilizacja zdaje się znajdować na ostrym zakręcie. Jak ostrym, dowiedzą
Tagi:
Tomasz Jastrun