Marek od lat pracuje w Stanach, Dorota została i szuka wsparcia u ks. Piotra KORESPONDENCJA Z USA Dla Marka i Doroty Boże Narodzenie to szczególnie trudny czas. Gdy inni radują się wspólnie z najbliższymi, oni przeżywają święta w samotności, nawet jeśli obok są ludzie. Niepogodzeni z własnymi sumieniami, nie potrafią zbliżyć się do siebie ani też obejść się bez partnera… Dorota poznała Marka jeszcze w liceum w L., niewielkiej miejscowości na południu Polski. Był o dwie klasy wyżej i nie zwracał uwagi na blond podlotka, który na przerwach pilnie mu się przypatrywał. Podczas wakacji spotkali się na pielgrzymce, byli z tej samej parafii. Dorota bardzo zabiegała, by wreszcie ją zauważył, ale on wolał przebywać w gronie kolegów. Zbliżyli się dopiero przed jego maturą. Dorota bardzo się zmieniła, nabrała kształtów, stała się niezwykle interesującą dziewczyną. Znaleźli się razem w komitecie uczniowskim przygotowującym program artystyczny na studniówkę. Dla Marka wiosna miała być okresem wzmożonej nauki, a stała się czasem pierwszej jak twierdzi wielkiej miłości. Wspólnie spędzali każdą wolną chwilę. Bardziej od zdanych egzaminów zależało mu na tym, by urwać się gdzieś choć na chwilę z Dorotą. Dzień bez niej był dniem straconym, tym bardziej że wiosna wybuchła kwitnącymi drzewami ze zdwojoną siłą, a wieczory były ciepłe i pachniały kwitnącym rumiankiem. Maturę zdał. Na studia jednak się nie dostał. O jego przyszłość zadbało Ministerstwo Obrony Narodowej. Gdy wyszedł do cywila, Dorota była już na pierwszym roku pedagogiki w K. Znalazł pracę, która nie dawała ani satysfakcji, ani wystarczającej ilości pieniędzy, ale stwarzała możliwość bywania w K. przynajmniej dwa razy w tygodniu. Mogli się widywać. Minęły trzy lata i właściwie nic się nie zmieniło. Marek starał się o pracę w K., ale żadna propozycja nie stwarzała finansowych możliwości przeniesienia się tam na stałe bez pomocy rodziców. Dorota uważała, że najlepiej będzie, jeśli pobiorą się dopiero po studiach. Wciąż widywali się więc dwa razy w tygodniu i często wspólnie spędzali weekendy. Z tego widywania Dorota zaszła w ciążę. Początkowo wydawało się, że będzie mogła pogodzić macierzyństwo i studia, tymczasem rychło okazało się to nierealne. Ksiądz Piotr, który udzielał im ślubu, również kończył ich liceum. Doroty nie pamiętał, ale młodszy o dwa lata Marek utkwił mu w pamięci. Zaprosili go na wesele skromnie, jednak wszystko odbyło się, jak trzeba. Zamieszkali u rodziców Doroty. Było dość ciasno, bo w trzypokojowym mieszkaniu musiało jeszcze znaleźć się miejsce dla brata Doroty. Bartosz urodził się bez komplikacji. Gdy miał rok, postanowili, że wynajmą mieszkanie. Rodzice obojga zgodzili się partycypować w kosztach. Dorota zajmowała się dzieckiem, Marek pracował. Nie przelewało im się, często rozmawiali o tym, że muszą wyrwać się z L., bo tam nigdy nie staną na nogach. Sytuacja w Polsce zmieniła się. Praca nauczycielki, na którą liczyła Dorota, była dla studentki trzeciego roku pedagogiki w L. poza zasięgiem. W ich regionie oficjalnie szacowano, że bezrobocie dotyczy ponad 20% osób czynnych zawodowo. Oboje pochodzili z katolickich rodzin. Praktykowali. Ważniejsze wydarzenia z życia nie mogły obyć się bez spowiedzi i komunii. Najważniejszym punktem niedzieli było wspólne wyjście do kościoła. Oprócz okresu, kiedy Marek był w wojsku, nie opuścili żadnej niedzielnej mszy. Kto z Bogiem, to i Bóg z nim mawiała matka Marka. Jeszcze los się do was uśmiechnie! Z pomysłem na lepszą przyszłość przyszedł ksiądz Piotr. Często ich odwiedzał, lubił wpaść na herbatę, pogadać. Chrzcił Bartosza, zdarzało się, że Marek pomagał mu w drobnych naprawach samochodu. Ksiądz stał się przyjacielem domu. Powinieneś wyjechać za granicę, zarobić mówił. Jak odłożysz kasę, zadecydujesz. Albo wrócisz do L. i kupisz mieszkanie, albo ściągniesz rodzinę do siebie. Tak, ale… Nie ma żadnego ale. Poproszę mojego znajomego w Chicago, by przysłał zaproszenie i ułatwił ci początki… Wszystko potoczyło się szybciej, niż mogli się spodziewać. Pół roku później, po mszy celebrowanej przez księdza Piotra w intencji szczęśliwego wyjazdu i pobytu Marka w Ameryce, pojechali do Warszawy. Po kilkunastu godzinach Marek był
Tagi:
Michał Nowicki