Rozlewisko za linią kamer

Rozlewisko za linią kamer

Joanna Brodzik specjalnie pozuje reporterowi „Przegladu”. Fot. Marek Ksiazek

Kreowanie piękniejszej rzeczywistości to żmudny proces logistyczny Punktualnie o dziewiątej cała ekipa jest już w pogotowiu. Zaczyna się kolejny dzień zdjęciowy na planie serialu „Pensjonat nad rozlewiskiem”. W harmonogramie na dziś rozpisany szczegółowy rozkład zajęć, więc teoretycznie każdy członek ekipy wie, co ma robić. Ale życie, jak zwykle, przynosi niespodzianki. Ktoś nie dojechał, kolejność scen się zmieniła i kierownik planu Wiesław Kardaś, z nieodzownym radiotelefonem w dłoni, znów ma urwanie głowy. Pierwsze ujęcia rozpoczynają się od sceny z taksówką, którą z Ostródy przyjeżdża żona Zduna Zdanowicza, odtwarzana przez olsztyńską aktorkę Marzenę Bergmann. Najpierw zdjęcia próbne, ustawianie taksówki przed obiektem, potem z reżyserki urządzonej w żółtym wozie dostawczym pada hasło: „Uwaga, wszyscy za linię kamer. Cisza na planie. Akcja!”. Aktorskie numery Pensjonat Stary Młyn w Nastajkach koło Ostródy, z końcem wiosny wynajęty przez ekipę telewizyjną, już czwarty sezon z rzędu „gra” w serialu. Składająca się z około 30 osób ekipa czuje się tu jak u siebie w domu. A nawet lepiej, bo kreuje lepszy świat w pięknej, mazurskiej scenerii. Reżyserem całości jest Adek Drabiński, absolwent łódzkiej Filmówki i uczelni sztuk plastycznych, co ułatwia mu operowanie obrazami. Kilkanaście lat pracował w Nowym Jorku, a po powrocie do kraju tworzył filmy fabularne, spektakle telewizyjne i paradokumentalne z cyklu „Sensacje XX wieku”, a także część odcinków telenowel „Rodzina zastępcza” i „Rodzinka.pl”. Zapytany w przerwie na papierosa, czy łatwiej jest kręcić film, spoglądając na monitor w reżyserce, odpowiada: – Pewnie łatwiej, bo mam na bieżąco podgląd całości. Ale co i raz trzeba wychodzić na plan, żeby porozmawiać z aktorami i ustawić sceny, co jest istotą reżyserii. W ciasnej kabinie reżyserki obok Drabińskiego siedzi operator zdjęć Bogdan Stachurski, który też wszystko widzi i wydaje dyspozycje operatorom dwóch kamer: Jarosławowi Wnukowi i Dariuszowi Panasowi. Jeden ustawia się np. frontem do aktora, drugi bokiem, kręcąc szeroki plan z widokiem na staw przed pensjonatem, czyli tytułowe rozlewisko. Operatorzy opowiadają, że w serialu kręcą dziennie po 12-13 scen, co przy dwóch-trzech w filmie fabularnym wygląda imponująco. Ale i wymaga większego wysiłku. Zgrany zespół musi być cały czas w dyspozycji, po 12 godzin dziennie, z godzinną przerwą na obiad. Nawet ostrość kamer ustawia osobny członek ekipy. W innym samochodzie siedzi realizator dźwięku, a jego koledzy dźwiękowcy biegają z tyczkami zakończonymi mikrofonami. Na ogół aktorów ustawia drugi reżyser planu Makary Janowski, młody mężczyzna w białej koszulce i spodniach bojówkach, prywatnie syn producentki Katarzyny Kalicińskiej i prezentera muzycznego Roberta Janowskiego. Tego sierpniowego, upalnego dnia w Nastajkach kręcone są sceny z udziałem dwójki pierwszoplanowych aktorów: Joanny Brodzik (Małgosi Jantar), w planie pracy oznaczonej numerem 1, i Piotra Grabowskiego (Konrad) z numerem 3. Po tych numerach można rozpoznać staż w serialu. Aktorzy zaangażowani w ostatnim okresie mają odleglejsze numery. Tak jak Marzena Bergmann (nr 72), która dostała epizod – na razie – jednodniowy. Grającemu jej męża Marcinowi Kiszlukowi, również z Teatru im. Jaracza w Olsztynie, przypisano numer 70. Dla porównania Antoni Królikowski (Kuba) jest czwórką, a Maria Pakulnis (Ewa Stern) – ma nr 19. Trzepot skrzydeł na planie W szóstym sezonie popularnego serialu scenarzyści wzbogacają fabułę, wprowadzając nowe wątki, momentami wręcz sensacyjne, np. wizytę komornika z wekslem podpisanym przez matkę głównej bohaterki (grała ją nieżyjąca już Małgorzata Braunek). Będą też wątki erotyczne, gdy w pensjonacie pojawia się atrakcyjna śpiewaczka, którą zagrała autentyczna sopranistka Anita Rywalska-Sosnowska, dostrzeżona w programie Waldemara Malickiego „Filharmonia dowcipu”. Najpierw pojawia się w kusej sukience w kwiaty, a potem w towarzystwie… Zduna Zdanowicza. Kiedy oboje wychodzą w szlafrokach z pensjonatu, wita ich Małgosia, pytając, dokąd zmierzają. Śpiewaczka z błogim uśmiechem na ustach odpowiada, że korzystając z okazji, idą do sauny. Joanna Brodzik wygłasza wtedy kwestię: „Warto się wychłostać wierzbowymi witkami. To pobudza krążenie. Samo zdrowie!”. Za trzecim dublem, gdy reżyser prosi o zajęcie pierwszych pozycji, myli jednak słowa i doradza witki… brzozowe. Makary Janowski reaguje: „Wierzbowe witki, nie brzozowe!”. Gdy Gosia zaczyna ponownie kwestię od słów: „Warto się wychłostać…”,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 35/2017

Kategorie: Reportaż