Agresja wobec ludzi kultury jest niewiarygodna. Ostatnie lata zaowocowały demonstracyjnym nieszanowaniem kultury Andrzej Pągowski – grafik i plakacista I jak nie zacząć przy Andrzeju Pągowskim od koloru! – Kolor ma znaczenie, ja zdecydowanie wolę kolory ciepłe. Był taki moment, że moim znakiem rozpoznawczym były czerwone spodnie, czerwone buty, ale to było wtedy, kiedy panowie w Polsce na kolorowe spodnie patrzyli spode łba i nie mieli odwagi. Nagle zaczęli nosić czerwone spodnie i wtedy przeszedłem na żółty. To kolor pomaga mi lepiej się czuć, wierzę, że trochę leczy, coś kolorowego daje energię. Nie mam garnituru, spodni z kancikiem, drapią mnie. Ale bywa, że zaczynam z tym źle się czuć, bo szanuję dress code, mam coraz więcej imprez wymagających garnituru, chociaż słyszę, że mnie wypada mieć czarny T-shirt i sportową czarną marynarkę. Zawsze byłeś taki kolorowy, zadbany? – Zawsze byłem kolorowy, czysto ubrany, pachnący, umyty i uczesany. Moja mama mi to wpoiła. Pamiętam, jak jechaliśmy na kolonie, u nas w domu się nie przelewało, miałem białe spodnie i białe tenisówki. Jak je mama zobaczyła, powiedziała: synku, nie możesz jechać w takich tenisówkach, i wybieliła mi je pastą do zębów. Żona mojego profesora Waldemara Świerzego po latach powiedziała, że kiedyś jej mąż przyznał, że lubi mi robić korekty, bo ładnie pachnę. W jednym z wydawnictw sekretarka zapowiadała mnie pani dyrektor: ten pan z ładnym zapachem. Ja lubię takie rzeczy; jak widzisz, mam biżuterię, zawsze zazdrościłem kobietom kremów, kosmetyczki, nagle się okazało, że są męskie salony, męskie kosmetyki, ale u mnie to się zaczęło bardzo wcześnie. Pągowski herbu Pobóg. – Tak, tata pochodził spod Poznania, z miejscowości Gołuń, gdzie teraz są tereny popegeerowskie, a kiedyś był majątek ojca. Bardzo tę pamięć kultywował, mnie to jakoś ominęło i kompletnie nie miało znaczenia, ale dla wielu osób z mojej rodziny ma. Może gdybym był z królewskiej rodziny, tobym to przeżywał. Na pewno dzięki temu, że ojciec był z takiej rodziny, kultywowało się tradycję, kulturę, czytało się, rozmawiało nie o dupie Maryni, ale o rzeczach ważnych. Tata od powrotu z obozu jenieckiego do czasów Gierka był strasznie gnębiony, dlatego tak go szanował, bo w tym czasie wrócił do zawodu, był radcą prawnym w PZU. Wcześniej jeździł po Polsce i ewidencjonował szkody, łatwo nie było. Nigdy w życiu nie przeczytałem Trylogii – tata mi przeczytał. Do dziś pamiętam „Panie Wołodyjowski, larum grają!”, a my siedzieliśmy pod kołdrą przestraszeni, bo czytał tak, że skóra cierpła. Wiedzieliśmy, kto to Prus, Mickiewicz, Sienkiewicz, kto to Chopin. Ojciec był fanem sportowego, zdrowego trybu życia, szerokie bary i niski wzrost zawdzięczam jemu, bardzo wcześnie zapisał mnie do klubu sportowego. Chłopakowi, który ma 10-12 lat i podnosi ciężary, bary może urosną, ale nogi będzie miał krótkie (śmiech). Oglądaliście razem filmy? – Pierwszy film widziałem z ojcem, to było „Rio Bravo”, męski film. Wychowałem się na Mokotowie, tam było kino garnizonowe, wyświetlano kreskówki Disneya, pamiętam też pierwszy film Beatlesów „Hard Day’s Night”. W tym kinie była scena i ekran, myśmy leżeli na scenie i patrzyli. Obok w klubie oficerskim, bo wokół były zabudowania garnizonowe, powstał DKF. Bardzo szybko jako dzieciaki wsiąkliśmy w oglądanie filmów, i to w filmy ambitne, nowa fala francuska, włoskie filmy, Bergman, oglądaliśmy z wypiekami. Wspaniałe dyskusje po filmach, prowadzący w mundurze potrafił nas wciągnąć, zaangażować. Może miłość, wyczuwanie filmu, to, że łatwo mi się wchodzi w plakat filmowy, zakiełkowały wtedy właśnie. Czy wówczas zwracałeś uwagę na plakaty filmowe? – Plakat zauważyłem bardzo wcześnie jako coś kolorowego, co bym chciał mieć. Koło mnie na rogu Racławickiej i Niepodległości był słup, między godz. 9 a 11 zjawiał się pan, który rozklejał plakaty. Pamiętam dokładnie, to był plakat mojego profesora Waldemara Świerzego, „Budowniczy Solness”. Poprosiłem o niego, a pan mi na to: „A na piwko koleżka da?”. I zorientowałem się, że za 5 zł mogę mieć plakat i już później z tą pięciozłotówką czekałem. Zdobywałem plakaty Świerzego, Starowieyskiego, nie szanowałem ich specjalnie, ponieważ jeśli mi się podarły, naklejałem drugi, bardzo żałuję, dzisiaj