Izraelczycy nie odpuszczają premierowi Netanjahu, który próbuje przeczekać burzę, ich upór jest dla nas dobrym przykładem. Ale mają jakoś łatwiej, brutalne zmiany premier Izraela wprowadził gwałtownie, wtedy nietrudno się zbuntować, u nas to rozlazły proces. Są przy tym uderzające podobieństwa. I można stracić dech z wrażenia, że izraelskie władze miały się konsultować z polskimi i szukać dobrej rady w pacyfikacji sądownictwa, co w swojej naiwności zdradził nasz wiceminister spraw zagranicznych. Nie ma jednak co zazdrościć Izraelowi. Jest w strasznej sytuacji. Ktoś, kto nie odwiedza tego kraju, może nie wiedzieć, jakim dramatem stała się populacja ortodoksów, licząca teraz 1,3 mln. W jej ramy wchodzą dziesiątki różnych ugrupowań religijnych, które narodziły się kiedyś na wschodzie Europy, też w Polsce. Jest w nich fanatyzm religijny, nie z tej ziemi obrządki i obowiązki, zdumiewają szaty i fryzury. Gdy powstawał Izrael, ta grupa była stosunkowo niewielka, a ojciec narodu Ben Gurion, sam mało religijny, dał im szczególne przywieje, przecież jakimś cudem przez stulecia wygnania ocalili swoją odrębność. Ortodoksi nie pracują, nie mają czasu, modlą się i studiują księgi, utrzymuje ich państwo. Nie służą w armii. Armia zaś to w Izraelu świętość, służba jest wielkim zaszczytem, trwa właściwie całe życie. Moi liberalni znajomi z Izraela piszą: „Nie dość, że religijni ortodoksi są radykalni i fanatycznie antyarabscy, więc narażają nas na wojnę, to nie służą w wojsku, służą za nich nasze dzieci”. Na dodatek Iran, który ma już pewnie broń jądrową, uważa, że Izrael powinno się wymazać z mapy świata. Jest też milion Palestyńczyków jako obywateli Izraela, są tereny okupowane i są prawicowi ekstremiści. Nie ma więc czego zazdrościć Izraelowi, nadal jedynej demokracji na Bliskim Wschodzie, oazie Europy w tej części świata. Już jakiś czas temu na spotkaniu w Opolu Donald Tusk mówił o tym, co przed laty było stałym motywem moich felietonów, a uparcie jest przeoczane przez naszych polityków. W Polsce panuje chaos przestrzenny i brzydota, kraj jest estetycznie zdewastowany. To chyba pierwsza taka wypowiedź polskiego polityka, jaką słyszałem. Żyjemy w brzydkim, zniszczonym krajobrazie, a to ma wpływ na nasze życie psychiczne i społeczne. W Polsce były rwane wszystkie tradycje, chyba oprócz tradycji niechlujstwa. Piękno jest ważną częścią demokracji, brzydota jest bliska dyktaturze. Dlatego pisowcy w ogóle nie widzą problemu. Kaczyński równie dobrze czułby się na śmietniku, jak i w estetycznym pomieszczeniu. Nie wiem, ile tu widzi i czuje Rafał Trzaskowski, na pewno za mało o tym mówi. Znajoma, która mieszka we Francji, pisze, że jest tam tak beznadziejna służba zdrowia, że wraca do Polski się leczyć. Krzyś z Kanady też się skarży. Za długo żyjemy, za wiele chorujemy, za wiele kosztują nowe metody leczenia. Jeszcze migawki ze szpitala, który już oddala się ode mnie. Salowa mówi, że dopiero co wróciła z Dominikany. Polska jednak się zmieniła, świat w zasięgu ręki. Po dwóch tygodniach od operacji wyjęcie szwów, bardzo lubię wyjmowanie szwów, jakby odsznurowywano mi duszę. I coraz lepiej chodzę, poczucie, że się młodnieje. W Ukrainie ukaże się wybór wierszy mojego ojca, trwa praca nad przekładem. Polska wsparła książkę finansowo. Jakimś cudem nie zaszkodziłem ojcu. Trwa okrutna wojna w Ukrainie, ale nadal możliwe są takie przedsięwzięcia kulturalne. Dwie śmierci, które mnie uderzyły pięścią w głowę. Odszedł Adam Sandauer, znaliśmy się od kołyski, całe dzieciństwo, młodość, no i potem. Adam zdziwaczał, musiał istnieć, za wszelką cenę istnieć, stąd jego romanse ze skrajnymi ruchami, w końcu z PiS. Nie mogłem i nadal nie mogę mu tego wybaczyć, ale wielki żal, że go nie ma. Spotkaliśmy się ostatnio na pogrzebie matki znajomego, powiedział do mnie: „Teraz nasza kolej”. I nie ma już Pawła Śpiewaka, jego też znałem od dziecka. Inteligentny, błyskotliwy, lubiłem go słuchać, zawsze to było inspirujące. Razem przez lata redagowaliśmy „Res Publikę”, jakie było to niezwykłe pismo, widać po latach. Pamiętam z dzieciństwa, jak z ojcem Pawła, poetą Janem, wchodzimy na wzgórze, na którym stoi zamek Chojnik. Jakiś prześwit w krzakach, który otwiera krajobraz – mówię: „Jak ładnie!”. Na co ojciec Pawła: „Zobacz, Tomek taki wrażliwy na piękno, a ty, co?”. Ta scena frunie w mojej pamięci nienaruszona, pewnie na skrzydłach