Larum grają! Silna lewica to nie naiwne mrzonki, to zbiorowy obowiązek Każdy historyk piszący dzisiaj o lewicy polskiej po roku 1918 będzie musiał stawić czoła problemowi PRL – okresu państwowości powszechnie teraz opluwanemu, a nawet (Mateusz Morawiecki) spychanemu w niebyt. Wbrew zasadom chronologii zacznijmy więc właśnie od niego. Szukanie pól swobody PRL nie powstała z polskiej woli. Stworzyli ją nasi „sojusznicy”, oddając Polaków w pacht zwycięskiemu Stalinowi. Gdyby Moskwa chciała zrobić z Polski 17. republikę radziecką, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zadowoliłyby się ewentualnymi notami protestacyjnymi bez podejmowania jakichkolwiek realnych działań politycznych, a tym bardziej militarnych. Sprawy były przesądzone. Przed wybuchem powstania styczniowego 1863 r. margrabia Aleksander Wielopolski usiłował tłumaczyć Polakom, że Rosja może pójść na wiele ustępstw, ale nie na przywrócenie granic sprzed pierwszego rozbioru. Andrzej Zamoyski i jego stronnictwo nie chcieli go słuchać, „czerwoni” tym bardziej. Wiadomo, z jakim skutkiem. Po II wojnie sytuacja poniekąd się powtórzyła. Wiadomo było, że Stalin nigdy nie zrezygnuje ze „scalenia ziem ruskich” i oprze granice na wymyślonej skądinąd przez Anglików linii Curzona. Nie chciał tego przyjąć do wiadomości rząd londyński, więc sam poniekąd wyłączył się z gry. W zamian za ziemie wschodnie nadał Stalin Rzeczypospolitej lwią część Prus i tereny niemieckie aż po Odrę, ze Szczecinem i Wrocławiem włącznie. Było to zapewne korzystne dla Polaków z ekonomicznego czy społecznego punktu widzenia, ale prowadziło do nieuniknionej konfrontacji z niemieckim rewizjonizmem, tym bardziej uzależniając kraj od Związku Radzieckiego, który stawał się gwarantem polskiego bezpieczeństwa. Nie mogło być klarowniejszej sytuacji. „Sojusznicy” doskonale zdawali sobie sprawę, że w nowej Polsce zaprowadzony zostanie taki ustrój, jakiego zażyczy sobie Kreml, a więc odwzorowany mniej czy bardziej na modelu radzieckim. Nie chcieli tego przyjąć do wiadomości „żołnierze wyklęci”, wierząc głupio w III wojnę światową i imając się antyradzieckiej partyzantki, zanim nie zbandycieli w beznadziei. Na razie zaś tylko zaostrzali działania Armii Czerwonej. Można czuć sympatię do samobójców, lecz ci byli dodatkowo szkodnikami. Nie przeceniajmy jednak znaczenia epizodycznego zbrojnego oporu. Jedyną realną polityką, jaką mogły uprawiać polskie władze, było manewrowanie w stosunkach ze Związkiem Radzieckim. Toteż racjonalnie oceniać można ich działania nie w odniesieniu do abstrakcyjnych wymogów wolności, niepodległości itd., ale wyłącznie rozliczając z tego, na ile umiały wykorzystać poszczególne pola swobody i „szare strefy” istniejące w radzieckim dyktacie. Istniały one, gdyż władztwo moskiewskie w Polsce nigdy nie było okupacją, a tylko przymusowym włączeniem w krąg radzieckiej dominacji, co pozostawiało właśnie możliwość manewrów, większą lub mniejszą w zależności od meandrów politycznych i ewolucji ustrojowej w samym ZSRR. Nie sposób więc, wbrew dzisiejszej propagandzie przedstawiającej PRL jako dziwaczny monolit, utożsamiać przedpaździernikowej PRL z popaździernikową, gierkowską albo jaruzelską. Czy w PRL rządzili komuniści? Jest to pytanie złożone. W okresie międzywojennym Komunistyczna Partia Polski była ugrupowaniem marginalnym, przetrzebionym dodatkowo przez Stalina. Po wojnie jej aktyw ideowy – już jako Polskiej Partii Robotniczej – rozszerzył się o kierujących się różnorakimi motywacjami (vide „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza) entuzjastycznych neofitów. Stanowili oni jednak zdecydowaną mniejszość. Głos decydujący, przynajmniej w latach stalinowskich, mieli ludzie możliwi do zaakceptowania przez Związek Radziecki, co rozciągało bazę władzy (i trudno tu nieraz oddzielić ziarno od plew) na znaczną liczbę socjalistów, działaczy chłopskich i robotniczych, oportunistów, idealistów, spółdzielców, nawet niektórych księży, faszyzującego katolika Bolesława Piaseckiego, śniącego o narodowej dyktaturze Zygmunta Berlinga czy nienawidzącego z czysto akurat osobistych powodów przedwojennych porządków Michała Rolę-Żymierskiego. Czy były to rządy lewicowe? Odpowiedź jest znowu trudna. Na pewno nie, jeśli chodzi o warstwę polityczną: brak wolności słowa i demokracji, centralizację władzy, rozbudowywanie agresywnego aparatu bezpieczeństwa, nomenklaturę… Inaczej w obszarze społecznym, gdzie realizowane były w znacznej mierze, nie wspominając o sprawnej odbudowie kraju z wojennych zniszczeń czy zagospodarowywaniu ziem zachodnich, idee z lewicowego katechizmu: powszechny dostęp do oświaty, alfabetyzacja, uprzemysłowienie kraju, rozdział Kościoła od państwa, reforma rolna itd. Po październiku 1956 r. wypaczenia polityczne zostały znacznie złagodzone, w działaniach społecznych wprowadzono korekty (np. całkowite wycofanie się z wcześniejszych prób przymusowej kolektywizacji wsi), nastąpiło przełomowe zwiększenie