Czego powinniśmy się uczyć od zwierząt Skoro w Wigilię zwierzęta mówiły ludzkim głosem, wybrałem się na spacer i porozmawiałem z sąsiadami o życiu rodzinnym. Pierwszego w leśnych ostępach spotkałem dorodnego odyńca. – Życie rodzinne? To dobre dla młokosów, jako poważny dzik wolę chodzić własnymi ścieżkami. Fajnie pobzykać, ale czy w tym celu muszę się męczyć przez całe życie? Jak laski są chętne, to odwiedzam tę czy inną grupkę rodzinną, robię swoje i zwijam manatki Ale, wiesz pan, laski mają nieco inne zdanie, zresztą rodzinka dorodnych loch jest za tym zagajnikiem, zagadnij je sam. Rzeczywiście po obejściu kępy młodych drzew udało mi się spotkać lochy z młodymi. Na zaniepokojone chrząknięcia wyciągnąłem opłatek. Lochy patrzyły na mnie jednak nieufnie, najwyraźniej miały zamiar czmychnąć. Na szczęście szefowa grupy, najbardziej doświadczona, zagadnęła: – Myśliwy? – Ależ skąd, prosty biolog terenowy i reporter, chciałem spytać, co panie myślą o życiu rodzinnym? – Ach, nie ma nic lepszego nad życie rodzinne! Proszę spojrzeć na naszą rodzinę. Warchlaczki już podrosły, ale ciągle są młode i głupiutkie. Nasze pociechy mogą przetrwać tylko dzięki opiece mojej, moich sióstr i kuzynek, starszych córek i siostrzenic. Razem je uczymy, co mogą zjeść, gdzie jest najlepsza sadzawka do wytaplania się w błocie (polecam tę za zwalonym dębem, proszę zabrać tam małżonkę w prezencie świątecznym, błoto jest najdelikatniejsze w lesie, a po wyschnięciu i wyczochraniu się o wytartą sosnę usuwa najwięcej kleszczy i innego robactwa, małżonka będzie zachwycona naszym leśnym SPA). Razem też chronimy młodziaki, w razie ataku wilków formujemy szyk bojowy, wewnątrz są maluchy, po bokach i na tyłach podrostki, a my, najstarsze i najwaleczniejsze, stanowimy pierwszy front natarcia. Nasi starsi synowie niebawem dorosną i pójdą w świat własną drogą. Proszę tylko spojrzeć, jacy dorodni kawalerowie. – Nie jest pani żal, że więcej się nie spotkacie? – Owszem, będziemy tęsknić, ale co oni mieliby tu do roboty? Powinni rozejrzeć się za jakimiś dziewuchami, roznieść geny w świat, przecież nie będą się kojarzyli z siostrami i kuzynkami. – A nie brakuje pani samczej opieki na co dzień? Locha przez dłuższy czas nie mogła opanować chrząkania, co jest odpowiednikiem śmiechu. W końcu obwieściła: – Panie kochany, same umiemy się bronić. A po co nam na co dzień ten arogant z wystającymi kłami? Żeby brudne skarpetki po barłogu rozrzucał? Albo tymi swoimi kłami drzewa porysował? Tu reszta loch zawtórowała śmiechem. Podziękowałem za rozmowę i udałem się do innych mieszkańców lasu. W plątaninie korzeni pod wykrotem dostrzegłem kunę leśną. Wylegiwała się na skórkach upolowanych gryzoni i podobnie pozyskanych ptasich piórach. – Miło, że pan pyta, zapewne po mnie nie widać, ale jestem przy nadziei. Choć nasza ciąża trwa osiem miesięcy, czyli niewiele krócej niż wasza, to na czas zimy zarodki w macicy są uśpione. Intensywnie zaczną się rozwijać na wiosnę. Wówczas urodzę trojaczki, a może w tym roku pięcioraczki? Nie wiem jeszcze, ile ich będzie, w naszym lesie nie ma aparatury do USG. Sama się nimi zaopiekuję i wychowam, by jesienią mogły zacząć życie na własną łapę. A ja? No cóż, może spotkam się znów z tym przystojniakiem, co mieszka koło cmentarza, ależ brutal z niego w łóżku! Ale koleżanka wspominała, że ten spod Rogóźna też niezły szatan! – zakończyła rozmarzonym głosem. Po tej nieco perwersyjnej wypowiedzi miałem nadzieję trafić na jakieś zwierzę o spokojniejszym pożyciu. Zastukałem w pień z dziuplą dzięcioła dużego. Wyjrzał nieco zaspany jegomość. Widać było, że do w miarę sympatycznego tonu zmuszają go tylko świąteczne okoliczności. – No, skoro już pan musi wiedzieć, to najlepsze jest życie samotne. – Ale przecież buduje pan dziuple wspólnie z partnerką, razem wychowujecie pisklęta. – Owszem, każdy chce coś po sobie zostawić. Sam sobie przecież jaj nie zniosę. Razem z partnerką wykuwamy dziuplę, bo to kawał ciężkiej pracy. Próbował pan kiedyś tej sztuki? No właśnie. Ale chęć rozmnożenia się nie oznacza jeszcze, że muszę być szczęśliwy z towarzystwa baby. Razem karmimy pisklaki, ale staramy się nie włazić sobie zanadto w drogę. Po zakończeniu opieki każde z nas leci na swoją część terytorium i po sprawie. –