17 grudnia – zaproszenie do UE, 20 grudnia – zaprzysiężenie nowego prezydenta. W Bukareszcie czas zmian i integracji Dobre wiadomości zawsze się przydają w polityce. Dlatego trudno się dziwić zadowoleniu Adriana Nastasego, premiera Rumunii i kandydata w drugiej turze wyborów prezydenckich, 12 grudnia, kiedy dosłownie cztery dni przed tym głosowaniem, w minioną środę, jego minister spraw zagranicznych, Mircea Geoana, mógł ogłosić z Brukseli koniec negocjacji członkowskich Rumunii z Unią Europejską. Zanim nowy prezydent oficjalnie obejmie swój urząd 20 grudnia, po uroczystym posiedzeniu rumuńskiego parlamentu, na szczycie UE w Brukseli 16 albo 17 grudnia zaproszenie dla Rumunów, by dołączyli w 2007 r. do wspólnej europejskiej rodziny, zostanie oficjalnie potwierdzone i ogłoszone. W każdym kraju naszego regionu taka wiadomość wywołałaby raczej przypływ społecznego optymizmu niż przygnębienie, ale w Rumunii radość z tego powodu była i jest szczególna. Tamtejsza opinia publiczna nawet dla wytrawnych socjologów stanowi zagadkę zjawiska bezwarunkowego eurooptymizmu. Badania poparcia dla członkostwa w Unii, prowadzone w tym kraju od połowy lat 90., przynosiły podobne rezultaty – ogromna większość społeczeństwa, nawet grubo ponad 80%, zawsze niemal bezwarunkowo opowiadała się za jak najszybszym wejściem do Europy. Skąd wynika tak wielki eurooptymizm Rumunów? Przede wszystkim z większej chyba niż w innych krajach naszego regionu świadomości cywilizacyjnego i ekonomicznego zapóźnienia państwa, co z kolei jest ponurym spadkiem nie tylko po epoce komunistycznego satrapy Nicolae Ceausescu, ale także po wcześniejszych władcach tego kraju. Rumunia, choć spora obszarowo, ludna i bogata w rozmaite złoża mineralne, nie miała dobrej historii ani szczęścia do politycznych liderów. Pozostawała na obrzeżach Europy niezależnie od epoki. I płaciła za to cenę niedorozwoju. Ostatnie lata dały Rumunom nową nadzieję. Chociaż ich kraj pozostał nadal trochę na uboczu głównych procesów integracyjnych na kontynencie, tym razem władze w Bukareszcie nie pozwoliły sobie na rezygnację z aspiracji budowy przyszłości państwa w ramach europejskich projektów zjednoczeniowych. Pukanie do drzwi Brukseli (sami to dobrze pamiętamy) nie było oczywiście łatwe ani przyjemne, ale zwłaszcza lewica rumuńska twardo parła do integracji z UE. Wielkie zasługi miał tutaj właśnie Adrian Nastase, który jest w Rumunii klasycznym przywódcą nowego typu, dobrze wykształconym, znającym języki, otwartym na kontakty z ludźmi. Nie byłoby jednak zapewne rumuńskiego eurooptymizmu aż w takiej skali, gdyby nie dwa dodatkowe czynniki. Z jednej strony, Rumunów bardzo zaniepokoiły wydarzenia, rozgrywające się w latach 90. na Bałkanach, dosłownie pod ich bokiem, bo przecież i Serbia, i inne republiki, które wykluły się z byłej Jugosławii, graniczą lub niemal graniczą z ich państwem. Wojna bałkańska była też groźnym memento dla znacznej części rumuńskiej klasy politycznej. Rumunia przecież ma znaczne mniejszości narodowe, w tym wielomilionową mniejszość węgierską, na dodatek istotna, choć na szczęście nie drastycznie duża część rumuńskiego elektoratu popiera szowinistyczną Partię Wielkiej Rumunii Victora Tudora, która w listopadowych wyborach parlamentarnych zdobyła 14% głosów. Z drugiej strony, pod bokiem rumuńskim jest postradziecka Mołdowa, gdzie przykład separatystycznej Republiki Naddniestrzańskiej, wspieranej przez Moskwę, pokazuje cały czas, że każdy niestabilny politycznie i gospodarczo kraj łatwo może się ześlizgiwać w otchłań chaosu, a nawet bratobójczych konfliktów. Jeśli nie zintegrujemy się z Europą, jeśli standardy UE nie pomogą nam w utrzymaniu w ryzach takich zjawisk jak nacjonalizm czy walka interesów grupowych, Rumunia nigdy nie będzie się dobrze rozwijać, brzmiała diagnoza większości rumuńskich polityków. Jeśli ta konstatacja była – mówiąc metaforycznie – rodzajem kija, to drugi czynnik nakłaniający Rumunów do integracji europejskiej można by z kolei określić mianem marchewki. Szybko się okazało, że po okresie politycznych i nie tylko politycznych wstrząsów lat 90. w ostatnich latach, kiedy Bukareszt rozpoczął rozmowy przedakcesyjne z Brukselą, a przede wszystkim zaczął stopniowe przystosowywanie rumuńskiej gospodarki do europejskich zasad gospodarowania, kraj szybciej się rozwija. Pod rządami partii socjaldemokratycznej i premiera Nastasego dochód narodowy na mieszkańca wzrósł z poziomu 5750 dol. w roku 2000 do 7322 dol. w roku 2003. Roczny wzrost PKB w ostatnich latach mieścił
Tagi:
Maciej Basiewicz