Porzucenie Polski przez sanacyjną elitę bardziej przypominało kabaret niż zaplanowaną ewakuację „Gdy więc bolszewicy zajmowali po południu 17 września powiatowe miasto Śniatyń, Prezydent pod osłoną niepełnej kompanii zamkowej przejechał do ostatniego miejsca swojego pobytu w Polsce, Kut nad Czeremoszem. Był bardzo blady, wyczerpany długo trwającą dietą, ale mimo ciężkiej sytuacji politycznej zachował jasny pogląd na sprawy, spokój i opanowanie. Na kwaterze ministra Becka w Kutach, gdy przygotowywaliśmy orędzie, Prezydent powiedział: »To już jasne, że idziemy w sieć! Ale innego wyjścia nie widzę: walczyć nie mamy czym, a poddać się nie możemy«”. W tak dramatycznych, choć w rzeczywistości ckliwych słowach odmalował ostatnie chwile prezydenta Ignacego Mościckiego w Polsce ówczesny premier Felicjan Sławoj-Składkowski. Jego wspomnienia, opublikowane w paryskiej „Kulturze”, obfitują w równie patetyczne opisy kolejnych etapów ewakuacyjnej epopei, która z Warszawy doprowadziła polskie władze do internowania w Rumunii. Dzięki temu zabiegowi stylistycznemu czytający łatwo ulega złudzeniu, że oto najwyżsi przedstawiciele II Rzeczypospolitej nie uciekali w popłochu, lecz realizowali dobrze przygotowany plan. Próżno szukać wzmianki o tym, że jeszcze w sierpniu, ba, jeszcze w pierwszych dniach września 1939 r. polskie władze – cywilne i wojskowe – mówiły o mocarstwowym państwie z niezwyciężoną armią. „Silni, zwarci i gotowi”, zapewniano społeczeństwo na łamach gazet w przededniu wojny. Już po jej wybuchu pisano zaś o paśmie sukcesów polskiego oręża, o wygranych bitwach powietrznych, o zajęciu części Prus Wschodnich… Propaganda nie była jednak w stanie ukryć chaosu, który zapanował w urzędach najwyższego szczebla. Jego emanacją była nieudolna ewakuacja, zorganizowana pośpiesznie, bez uwzględnienia zmienionej sytuacji. Co najsmutniejsze, dopiero ona otworzyła oczy wielu urzędnikom, którzy wcześniej wierzyli w każde słowo wypowiedziane przez naczelnego wodza i prezydenta. Jednym z takich urzędników był sam Sławoj-Składkowski, który od ponad trzech lat piastował funkcję premiera, wcześniej zaś nadzorował sprawy wewnętrzne. Musiał zatem zdawać sobie sprawę ze stanu polskiej armii i z przewagi niemieckiej na długo przed 1 września. Mimo to Składkowski pisze w pamiętnikach jakby zaskoczony rozwojem wydarzeń: „Druzgocąca przewaga Niemców, mimo bohaterskiego oporu polskich wojsk, zmusiła nas do przeniesienia obrony na linię rzeki Wisły z Warszawą jako punktem oporu. Wynikłe stąd przerwanie połączeń komunikacyjnych z zachodnimi sprzymierzeńcami oraz trudności rządzenia krajem zmuszają rząd i Prezydenta Rzeczypospolitej do przeniesienia się na Wołyń, a wobec dalszego naporu Niemców od północy – do Kosowa na Pokucie, w pobliżu sojuszniczej Rumunii”. Zdaniem Składkowskiego, bądź co bądź generała dywizji, ewakuacja była zwykłą koniecznością. W zachowaniu zaś najwyższych władz, które szybko zaczęły się troszczyć przede wszystkim o własną przyszłość, nie widział niczego zdrożnego. Zresztą sam, mimo zgody gen. Władysława Sikorskiego na przyjazd do Francji, uciekł do Turcji. Chemik Mościcki Również prezydent Mościcki, którego Sławoj-Składkowski uważał za politycznego mentora, skupiał się bardziej na użalaniu nad własnym losem niż na trosce o sprawy kraju. Po wymuszonej rezygnacji i desygnowaniu na swojego następcę Władysława Raczkiewicza całą energię skoncentrował Mościcki na wydostaniu się z Rumunii. W liście datowanym na 20 grudnia 1939 r. były prezydent żalił się Składkowskiemu na pogarszające się zdrowie oraz brak rozrywek: „Tutaj prowadzimy tryb życia bardzo monotonny, ale godnie dostosowany do naszych nadzwyczajnych przeżyć. Podczas dnia jestem zajęty czytaniem książek naukowych, co pozwala mi na zachowanie spokoju wewnętrznego. W nocy tylko po przebudzeniu się po paru godzinach snu trudno odpędzić koszmarne obraz z Kraju, które dosyć mordują psychicznie”. Otrzymawszy zgodę na wyjazd do Szwajcarii (m.in. dzięki interwencji USA), Mościcki nie zawahał się schować swój polski paszport i sięgnąć po od dawna nieużywany paszport szwajcarski. Oto jak wyjazd byłego prezydenta z Rumunii zapamiętał Składkowski: „Szukam wagonu Prezydenta, gdy w oddali widzę kolegów już z nim rozmawiających. (…) Podbiegam pośpiesznie. Pan Prezydent okryty futrem wychyla się z otwartego okna, mówiąc swym spokojnym jak zawsze głosem: Dzień dobry, panie premierze! (…) Krzyczę radośnie, że witamy pana Prezydenta, dziękujemy za list i cieszymy się, że przynajmniej pan Prezydent nie będzie więziony przez sojusznika i może jechać do wolnej Szwajcarii, gdzie na pewno będzie mógł pracować dalej dla sprawy polskiej.