Mundialowa przygoda reprezentacji Maroka od początku wykraczała poza sam futbol Rozpisując się na temat gry marokańskiej kadry na tegorocznych mistrzostwach świata w piłce nożnej, trzeba uważać, by nie popaść w patos. Łatwo ulec pokusie przekształcenia opowieści o futbolowym kopciuszku w antykolonialny epos. Oto pojawia się drużyna z Maghrebu, afrykańska i arabska jednocześnie, a więc reprezentująca dwa obszary – geograficzne, polityczne, kulturowe – dotychczas na mapie światowych sukcesów futbolowych nieobecne. I to zupełnie nieobecne, bo w historii mundiali reprezentacje z innych kontynentów niż Europa i Ameryka Łacińska do najlepszej czwórki turnieju nie wchodziły. Jedyny wyjątek, czwarte miejsce współorganizującej mundial w 2002 r. Korei Południowej, wymieniany jest po cichu i najchętniej wszyscy byśmy o nim zapomnieli, bo naznaczony był wyraźną, niesmaczną wręcz pomocą ze strony sędziów. I oto nagle w Katarze, na mundialu pod każdym względem unikatowym i dziwnym zarazem, do grona półfinalistów jak burza piaskowa wdziera się Maroko. Drużyna z jednej strony o bardzo jasnym, arabskim rodowodzie. A z drugiej – tak skomplikowana, że w sumie nie do końca wiadomo, co o niej myśleć. Piłkarska globalna wioska Kosmopolityzm katarskiego mundialu opisano już prawdopodobnie na wszystkie sposoby. Zaledwie cztery z 32 reprezentacji, które do Kataru pojechały, przywiozły wyłącznie piłkarzy urodzonych w kraju, który na turnieju reprezentują. To trend stały, globalny, który tylko się nasila – cztery lata temu w Rosji takich drużyn było jeszcze 10. Teraz ostały się zaledwie kadry futbolowych supermocarstw: Brazylii i Argentyny, które talenty raczej eksportują, niż przyjmują we własne szeregi, oraz dwóch społeczeństw niezwykle hermetycznych, podchodzących do obcokrajowców z dużą rezerwą: Korei Południowej i Arabii Saudyjskiej. Łącznie zawodników urodzonych poza granicami swojej ostatecznej ojczyzny jest na turnieju 137 – 16%. Globalna wioska. Nawet jednak na tym wielokulturowym tle Maroko jest przypadkiem osobnym. Na obcej ziemi przyszło bowiem na świat ponad pół składu – aż 14 z 26 piłkarzy, najwięcej ze wszystkich drużyn. Co ciekawe, Marokańczycy w pewnym sensie idą pod prąd wspomnianej wyżej tendencji, bo w 2018 r. takich zawodników było w ich kadrze aż 18. Większość urodziła się w Europie: w Hiszpanii, w Belgii, we Francji, w Holandii, choć na tej liście znaleźć można też Kanadę. To pierwsza, może główna nić wielowątkowej opowieści o Lwach Atlasu, jak nazywa się marokańską kadrę narodową. W ich katarskiej drodze do strefy medalowej nie można nie dostrzec echa kolonializmu. Zwłaszcza że przed przegraną z Francją w półfinale (tekst ten trafił do druku przed meczem z Chorwacją o trzecie miejsce) Maroko ścierało się niemal wyłącznie z krajami będącymi swego czasu kolonialnymi imperiami. Najpierw jego ofiarą padła Belgia, z której zresztą część kadry marokańskiej się wywodzi. Zwycięstwo 2:0 w rundzie grupowej dla wielu było sensacją, bo Belgowie to zespół gwiazdorski, brązowy medalista sprzed trzech lat. Potem jednak zrobiło się jeszcze goręcej. W jednej ósmej finału Marokańczycy wysłali do domu Hiszpanów, potem Portugalczyków. Ulegli dopiero Francuzom, choć i tak wyszli z podniesioną głową. Zaprezentowali się więcej niż dobrze, jedynie brak skuteczności i miejscami zbyt duża fantazja w ofensywie nie pozwoliły im strzelić gola kolejnej światowej potędze. Konteksty historyczne nasuwają się same, lecz absolutnie nie stanowią esencji tego, co Maroko na mundialu osiągnęło. Bo zwycięstwo nad Hiszpanią czy odważne stawienie czoła Francji było czymś znacznie bardziej znaczącym niż postawienie się dawnym okupantom. Drużyna afrykańska, futbol europejski Każdy, kto mecze piłkarskie ogląda chociaż sporadycznie, już przed turniejem mógł stwierdzić, że Lwy stać na wiele. Drużyna może się pochwalić talentami na światowym poziomie. Achraf Hakimi to bez cienia wątpliwości jeden z najlepszych prawych obrońców na planecie, na co dzień gra we francuskim dominatorze klubowym, Paris Saint-Germain. Hakimowi Ziyechowi też pod względem piłkarskim niczego nie brakuje, a w osiągnięciu większych sukcesów przeszkadza mu właściwie tylko krnąbrny charakter. Do tego dochodzą piłkarze Fiorentiny czy Sevilli, klubów co najmniej dobrych, sporadycznie nawet dobrych bardzo. Każdy z nich indywidualnie jest w Europie znaną marką, a zgranie ich w efektywny zespół także okazało się łatwiejsze, niż mogło się wydawać. Sukces Maroka tkwi jednak w czym innym i zaczął
Tagi:
AC Milan, Achraf Hakimi, Afryka, Afryka Północna, Ameryka Łacińska, antykolonializm, Arabia Saudyjska, Arabowie, Argentyna, Belgia, Brazylia, Ceuta, Chelsea Londyn, dekolonizacja, emigranci, Europa, FIFA, Francja, francuski kolonializm, Ghana, globalizacja, Hiszpania, hiszpański kolonializm, Holandia, Issandr El Amrani, Kamerun, kolonializm, Korea Południowa, kraje arabskie, Maroko, Melilla, migranci, Mistrzostwa Świata w Katarze, Morze Śródziemne, Mundial 2002, Nigeria, Open Society Foundation, Paris Saint-Germain, piłka nożna, polityka, Ruud Gullit, Senegal, Sofiane Boufal, Sofyan Amrabat, sport, UEFA, Vahid Halilhodžic