Jak nie będzie lewicy, to będą formacje populistyczne Prof. Karol Modzelewski – Chyba jest pan zadowolony, że znajduje się pan obok polityki, a nie w polityce? – Tak. Oczywiście. – Życie publiczne ma swoje uroki. Można kształtować kraj, poprawiać go… – Do kogo pan to mówi? Przecież w życiu publicznym nieraz brałem udział. – I nieraz dostawał pan w głowę. – To należy do natury rzeczy, o to nie mam pretensji. Ale, po pierwsze, nigdy nie zajmowałem się tym non stop. Były okresy, kiedy się zajmowałem, i były okresy, kiedy się wycofywałem. Po drugie, ja po prostu nie widzę, do czego rękę przyłożyć. Jestem bardzo niezadowolony z kształtu polskiej polityki, również z istniejących ruchów politycznych, partii, ugrupowań itd. Ale nie widzę na to rady, którą bym miał. Ponieważ nie widzę na to rady, to nie uczestniczę. Wiem, że to mało obywatelska postawa. Ale żaden wzgląd na obywatelską postawę nie zmusi mnie do identyfikowania się z partiami politycznymi, które mi się nie podobają. – Dlaczego tak się stało? Co się stało w polskiej polityce, że przestaje ona interesować obywateli? – To dobre pytanie, bo ja chyba w swoim niepodobaniu nie jestem jedyny. Takimi, którym żadna partia polityczna się nie podoba, jest chyba większość. Bo większość nie głosuje. Ponadto większość, a w każdym razie znaczna część narodu ma poczucie, że nie jest w stanie wywrzeć wpływu na nasze zbiorowe losy, co oznacza, że w gruncie rzeczy nie jest w stanie również wywrzeć wpływu na własny los, na warunki swego życia. – I tak się poddajemy? – Zdarzają się rzeczy, które budzą we mnie przymus sprzeciwu. Budzą mój opór jako nauczyciela akademickiego, jako historyka. To niekoniecznie są jakieś złowrogie projekty populistyczne, bo jedna ze zmian budzących mój sprzeciw przychodzi z Unii Europejskiej. Mianowicie tzw. protokół boloński, to znaczy uniformizacja studiów uniwersyteckich we wszystkich krajach, na wszystkich kierunkach, wedle schematu 3 plus 2. Najpierw trzyletnie studia licencjackie, potem osobne dwuletnie studia magisterskie, a potem ewentualnie czteroletnie studia doktoranckie. Brońmy się przed volksdocentami – O to chce pan kruszyć kopie? – Jest to równanie w dół. Jestem egalitarystą z przekonań, ale pomysł, że w nauce potrzebne jest równanie w dół, wydaje mi się niedorzeczny. Co jest niedostatkiem licencjatu? Trzyletni cykl nauczania, po którym wypuszczamy człowieka z dyplomem, musi pomieścić w tych latach całą wiedzę encyklopedyczną, jakiej się od tego człowieka następnie wymaga. Cudów nie ma. To znaczy, że w procesie dydaktycznym to, co jest przekazywaniem wiedzy encyklopedycznej, wypiera to, co jest przekazywaniem umiejętności samodzielnego myślenia, interpretowania złożonych zjawisk społecznych, rozumienia odmiennych kultur itd. Na Wydziale Historii, kiedy tam pierwszy raz przyszedłem, w 1954 r., jako kompletny smarkacz, od razu trafiłem w ręce pani prof. Bieżuńskiej, która posadziła nas nad „Odyseją” i kazała szukać… – …ile razy padło słowo żelazo. Też to robiłem, tak samo jak fiszki. – Też robiłem fiszki. I nie o to chodzi, żeśmy zajmowali się gospodarką. Chodzi o to, że od początku uczono nas czytania tekstu pochodzącego z zupełnie innej kultury, znajdowania tam informacji, które się znalazły w tym tekście nie po to, żebyśmy je przyswajali, lecz mimochodem. Krótko mówiąc, uczono nas samodzielnej analizy tekstu i kontaktu z kulturą odmienną od naszej. Jeżeli chcemy zwiększyć znacznie obciążenie studentów przyswajaniem wiedzy encyklopedycznej, to tego typu zajęcia, ćwiczenia warsztatowe będą ograniczane albo eliminowane. Oznacza to, że wykształcimy, z mojego punktu widzenia, półinteligenta. A potem w ciągu dwóch lat będziemy chcieli zrobić z niego inteligenta? To już się nie da. Największa chłonność, największa plastyczność umysłowa młodego człowieka jest w tym wieku, kiedy on przychodzi na studia. Kiedy doznaje szoku, że na studiach chce się od niego czegoś zupełnie innego aniżeli w szkole średniej. Ten szok jest zbawienny. Obawiam się, że przyjmując model 3 plus 2, możemy stracić to, co na Zachodzie jest atutem naszych studentów. – Nasz system uczy myślenia, samodzielności… – Moim zdaniem, lepiej kształtuje ludzi samodzielnie myślących niż to, co przychodzi w tej chwili z Unii Europejskiej. O tym wiedzą wszyscy uczeni wykładający na uniwersytetach zachodnioeuropejskich, gdzie ten system już wprowadzono. Parokrotnie gościnnie prowadziłem zajęcia typu seminaryjnego
Tagi:
Robert Walenciak