Na gruzach filozofii historii rozplenia się jakiś chwast zwany „polityką historyczną” Nie mogę się jednak przyzwyczaić do praktykowanego obecnie systemu numerowania polskich republik według kolejności ich istnienia. Politycy, publicyści i (niestety) niektórzy profesorowie obwieszczają oto, że Pierwszą Rzecząpospolitą była ta Obojga Narodów, drugą była międzywojenna, a teraz, po 1989 r., mamy Trzecią Rzeczpospolitą. Ciągle mam wrażenie, że to raczej kalambur z teatrzyku groteski niż opis naszej sceny politycznej. Zobaczyłem ten absurd numeracyjny, czytając pierwszy odcinek całego cyklu „Gazety Wyborczej” zatytułowanego „Dwa dwudziestolecia”, w którym Witold Gadomski analizuje dokonania gospodarcze Drugiej Rzeczypospolitej trwającej od 1918 do 1939 r. i Trzeciej Rzeczypospolitej obejmującej lata 1989-2009. Otóż z numeracji tej wynika, że między rokiem 1939 a 1989 nie było żadnej republiki, żadnej federacji, jakiegoś królestwa lub jakiejś innej formy państwowej egzystencji. W historii Polski pojawia się trwająca 50 lat pustka, zapaść, nicość. Chciałbym być dobrze zrozumiany: można oczywiście porównywać system gospodarczy republiki z lat 1918-1939 z dzisiejszą 1989-2009, tak jak można porównywać geniusz księcia Franciszka Druckiego-Lubeckiego z geniuszem prof. Leszka Balcerowicza i oceniać skutki ich reform dla społeczeństw im współczesnych. Słowem, można dokonywać różnych wyborów w celu analizowania i porównywania kondycji państwa, nie można jednak jednocześnie konstruować historii według technologii przydatnej do produkcji szwajcarskiego sera, w którym materia konsumpcyjna przetykana jest dziurami, próżnią, smakową i kaloryczną abstrakcją. Jeśli odliczymy sześć lat okupacji, to okaże się, że w tę nicość zapadło się jeszcze prawie pół wieku – 45 lat! Ponieważ w historii nie może jednak być próżni, zwolennicy praktykowanej obecnie numeracji powinni jasno (no i konsekwentnie) napisać, że mianowicie w okresie tym rozciągały się między Odrą a Bugiem stepy, jakieś sienkiewiczowskie Dzikie Pola, po których jedynie hulały wiatry, a króliki rozmnażały się we właściwym sobie niesłychanym tempie. Stosując przyjętą obecnie numerację, służącą do weryfikacji istnienia (lub nieistnienia) państwa, nie wiemy wprawdzie, ile właściwie mieliśmy republik i kiedy one istniały, wiemy natomiast doskonale, które były słuszne politycznie. Wiemy przede wszystkim, że Polska Rzeczpospolita Ludowa, która w tejże nicości istniała, nie może mieć numeracji, ponieważ nie lubi jej kilku Bardzo Ważnych Polityków. Trzeba ją skreślić, bo była według tychże BWP niesłuszna politycznie. Jest potępiana i pogardzana, nazywana uwłaczająco komuną, nie ma bytu historycznego, nie istniała jako organizm państwowy, nie była republiką i ma nie funkcjonować w świadomości obywatelskiej. Jak w aktach śledczych: jest podejrzany, ale bezimienny, nieznany. Po prostu: N.N. Nieśmiałego (i może nieuświadomionego) wyłomu w tym myśleniu podjął się prezydent Lech Kaczyński, organizując w ostatnich dniach listopada konwersatorium historyczne na temat: „Czy PRL był państwem polskim”. Byłem zaszokowany: Polska Rzeczpospolita Ludowa jednak była państwem! Niestety, nie wiem, co ujawniają dokumenty zaprezentowane podczas tego prokuratorskiego konwersatorium. Może się okazać, że była państwem polskim, ale może przecież okazać się, że tutaj – między Odrą a Bugiem i między Bałtykiem a Karpatami – była państwem kanadyjskim, ugrofińskim lub polinezyjskim. No, ewentualnie wirtualnym. Co jest zresztą fascynujące, jak i sam tytuł konwersatorium. Jesteśmy świadkami upadku autorytetu historii. Widzimy, jak na gruzach filozofii historii rozplenia się jakiś chwast zwany „polityką historyczną”, jakiś potworek z dziedzicznym wodogłowiem, ale z ambicjami uczestniczenia w przetargach na próżność elit politycznych i ich kalkulacje wyborcze. Ale tak jak upadek autorytetu historii spowodował, że filozofia historii zachwaszczona została owym potworkiem zwanym „polityką historyczną”, tak upadek autorytetu teorii państwa i prawa spowodował, że filozofia prawa zawłaszczona została przez jakąś kuriozalną „politykę prawniczą”, lansowaną przez polityków pozbawionych skrupułów i wykształcenia. I właśnie efektem owego zastępowania rzetelnej historii polityką historyczną i lansowania nowych teorii przez politykę prawniczą jest ogłoszenie, że Pierwszą Rzecząpospolitą jest federacja Polski i Litwy, bo nazywała się Rzecząpospolitą Obojga Narodów. Ależ ona nie była republiką! Nie była też federacją republik! Nazewnictwo jest takie samo, ale jeśli Rzecząpospolitą nazywamy międzywojenną i dzisiejszą Polskę, biorąc pod uwagę konstytucyjne kanony ustrojowe, to są one całkowicie odmienne od ustroju
Tagi:
Ryszard Fitz