Po prezydenturze Lecha Wałęsy zaproponowałem Polakom coś zdecydowanie innego. Prezydenta, który nie dzieli, lecz łączy, który nie wywołuje konfliktów, lecz je gasi
– Co było najtrudniejsze dla pana w pierwszej kadencji? Jakie wydarzenia sprawiły prezydentowi największą satysfakcję?
– Łatwiej zawsze mówić o chwilach, które dobrze zapisały się w pamięci, więc od nich zacznę. Mam ogromną satysfakcję, że udało nam się przygotować i wprowadzić w życie nową konstytucję. Brałem udział w pracach nad ustawą zasadniczą od samego początku i wiem, że nie było to łatwe zadanie. Kiedy składałem swój podpis – jako Prezydent Rzeczpospolitej – nad ostatecznym tekstem konstytucji, miałem poczucie, że zrobiliśmy ogromny krok naprzód w budowaniu demokratycznego państwa. Trzy lata, jakie upłynęły od tego momentu, pokazały, że konstytucja dobrze służy Polsce i Polakom. Na co dowodem jest również fakt, że dość liczni wówczas oponenci nie zgłaszają dziś chęci jej nowelizacji.
– A członkostwo w NATO?
– Wielkim honorem było dla mnie doprowadzenie do członkostwa Polski w NATO. Politycy lubią powtarzać, że każdy naród, każdy kraj ma swoje pięć minut w historii, ale nie każdy potrafi je wykorzystać. Nam się to udało. Pracowaliśmy razem, prezydent, rząd, parlament, politycy z lewej i prawej strony, by tak się stało. To dodatkowa satysfakcja, bo okazało się, że łatwiej i szybciej można dokonać czegoś wspólnie niż w warunkach politycznych konfrontacji i wzajemnego podkładania sobie nogi.
Jestem również bardzo zadowolony, że mój wysiłek w ułożenie pozytywnych stosunków między Kościołem a państwem przyniósł dobre efekty. Wiem, że część moich zwolenników nie do końca było przekonanych do konkordatu, wyrażane były obawy, że niektóre jego przepisy są sprzeczne z polskim prawem, czy też wręcz, że stawiają Kościół w pozycji uprzywilejowanej. Nie podzielałem tych obaw. Uważałem bowiem i uważam, że w społeczeństwie wyrosłym z chrześcijańskiej tradycji i tak silnie religijnym konkordat był potrzebny. Otworzył władzy państwowej drogę do normalnych stosunków z Kościołem. Mówię o tym pomimo ostrych słów, jakie słyszałem ostatnio pod swoim adresem ze strony części biskupów. To boli, ale nie zmienia ani na jotę mojego przekonania, że potrzebna jest nam współpraca i wzajemny szacunek. Ja taki wobec papieża, Kościoła i katolików w Polsce odczuwam. Niezależnie od oskarżeń, które padają.
– Pojawiła się w pana słowach nuta goryczy…
– Chciałbym, aby opinie nie były formułowane pod wpływem emocji, na podstawie pojedynczego zdarzenia, które miało miejsce przed trzema laty i w związku z którym wyraziłem ubolewanie, ale by były rzetelną oceną pięciu lat mojej prezydentury, w tym również pracy, jaką włożyłem w ułożenie stosunków między państwem a Kościołem. Stosunki te są najlepsze od dziesiątków lat i uważam, że duża jest w tym moja zasługa.
– A co się nie udało?
– Lista nie rozwiązanych problemów społecznych jest ciągle stanowczo za długa. Mam poczucie politycznego, ale także osobistego dyskomfortu, kiedy widzę, jak wielu ludzi w Polsce nie znalazło swojego miejsca w nowej Polsce. Po latach przemian ogromna jest nadal grupa osób, które mają poczucie osierocenia, mają poczucie nieobecności, są na marginesie wydarzeń. Dlatego tak wielką wagę przykładam do tej kwestii w kampanii wyborczej. Jeżeli szybko nie przerwiemy tego negatywnego trendu, możemy mieć ogromne kłopoty z zachowaniem stabilności społecznej w następnych latach. Możemy mieć także kłopoty z realizacją wielkiego zadania, jakim jest na progu XXI wieku doprowadzenie Polski do członkostwa w Unii Europejskiej.
– Czy Polacy dostrzegają tę prezydencką troskę? Czy czuje pan nić porozumienia ze swoimi wyborcami?
– Rozumiemy się nie najgorzej. Przez ostatnie miesiące jestem cały czas w drodze i spotykam się z życzliwością i dowodami poparcia dla swojej osoby. Jeśli ktoś zakłóca wiece z moim udziałem, jest to najczęściej garstka krzykaczy, którzy mają niewiele do zaproponowania. Nie znaczy to, że nie zdarzają mi się trudne dyskusje. Ludzie mają – słuszne często – pretensje o skutki czterech reform rządu Jerzego Buzka, które boleśnie dotknęły wiele środowisk, pytają, co z uwłaszczeniem, opowiadają wstrząsające historie o bezrobociu, które stało się polską chorobą numer jeden. Oczekują szybkiej pomocy. Kiedy rozmawiamy, gorycz i żal przewijają się wielokrotnie. Ale nie spotykam się z tego powodu z objawami agresji czy z brakiem akceptacji dla mojej osoby. Moi rozmówcy widzą, że chciałbym im pomóc i rozumieją, że prezydent sam tych problemów nie rozwiąże, że potrzebna jest wspólna praca wszystkich sił mających wpływ na politykę państwa.
– Jest pan fenomenem socjologicznych sondaży. W sytuacji, gdy politycy i inne instytucje państwowe nie cieszą się szczególnym zaufaniem Polaków, prezydent Aleksander Kwaśniewski bije rekordy w rankingach popularności. Czy sondaże mają wpływ na prezydenckie działania?
– Wyniki sondaży, oczywiście, cieszą, są dowodem, że moja praca jest doceniana przez zdecydowaną większość Polaków. Ale nie przeceniam ich roli. Oczywiście, zależy mi na poparciu wyborców. Polityk – choćby działał w najsłuszniejszej nawet sprawie, jeśli ludzie nie rozumieją jego intencji i celu, przegrywa. Dlatego staram się wyjaśniać powody, dla których walczę np. o wejście Polski do Unii Europejskiej, czy – by pozostać przy niedawnym zdarzeniu – odmawiam podpisania ustawy uwłaszczeniowej. Prowadzę z ludźmi nieustanny, intensywny dialog, ponieważ uważam, że władzę sprawuje się nie tylko w ich imieniu, ale przede wszystkim dla nich. Staram się pokazywać cele i drogi do ich realizacji. Nie od razu wszyscy rozumieją moje racje. Tak było w przypadku konkordatu, ustaw podatkowych, czy wreszcie uwłaszczenia, nawet niektórzy moi zwolennicy pytają: a po co nam Unia Europejska? Ale jednocześnie wielu, choć nie podziela mojej argumentacji, przyznaje mi punkty w sondażach. A więc znają mnie na tyle dobrze, że wiedzą, iż kieruję się w swoich działaniach interesem nadrzędnym i nic nie robię “pod publiczkę”.
– Czy istnieje filozofia sprawowania prezydenckiego urzędu “ŕ la Aleksander Kwaśniewski”?
– Właśnie o tym mówimy. Jestem politykiem, który szczególnie ceni sobie kompromis, rozsądek i umiar w działaniu. Po prezydenturze Lecha Wałęsy, która była prezydenturą ideologiczną i politycznie gwałtowną, zaproponowałem Polakom coś zdecydowanie innego. Prezydenta, który nie dzieli, lecz łączy, który nie wywołuje konfliktów, lecz je gasi, który nie chce jątrzenia, a szuka porozumienia, także z politykami o zdecydowanie innych poglądach. W pierwszej kadencji pracowałem z trzema rządami i z dwoma parlamentami. Wojen na górze nie było.
Mam osobistą satysfakcję, że ten model prezydentury sprawdził się i że akceptowany jest mój sposób myślenia, że możemy coś osiągnąć tylko wtedy, kiedy jesteśmy otwarci, kiedy nie zamykamy się w swoich poglądach, kiedy gotowi jesteśmy również wysłuchać i zrozumieć innych, a przy tym jesteśmy życzliwi. Chciałbym, aby taka postawa była powszechna. Adresuję te słowa zwłaszcza do tych kręgów, w których zbyt często obserwujemy brak otwartości i tolerancji.
– Nie uwiera pana jednak czasem gorset polskiego prezydenta, który nie ma zbyt wielu prerogatyw i możliwości skutecznego działania? Nawet w trakcie obecnej kampanii wyborczej część kandydatów na prezydenta mówiła, że Polsce potrzebny jest silniejszy prezydent…
– Nie podzielam tego poglądu. Wiem, że niektórzy sugerują, że zakres uprawnień prezydenta został w obecnej konstytucji ograniczony w stosunku do prerogatyw zawartych w tzw. małej konstytucji wyłącznie ze względu na obawy przed drugą kadencją Lecha Wałęsy, ale to tylko niewielka część prawdy. Polska, która dopiero buduje system demokratyczny, nie potrzebuje prezydenta, który dominuje nad pozostałymi organami władzy państwowej i swoją polityczną siłą obezwładnia parlament czy rząd. Potrzebny jest mediator, głowa państwa czuwająca nad przestrzeganiem prawa, nie wyręczająca innych instytucji, ale interweniująca, kiedy dzieje się naprawdę źle.
– W takim razie, w jakim miejscu – jesienią 2000 roku – znajduje się Polska? Co już zostało zrobione dla budowy przyjaznego dla wszystkich państwa, co jeszcze należy zrobić?
– Są za nami lata trudne, ale pierwsze owoce przemian już widać. Kiedy przystępowaliśmy do rozmów przy Okrągłym Stole, nikt nie wyobrażał sobie, jak szybko potem zacznie zmieniać się Polska, a w ślad za nami cały świat. Mówię to, bo rzeczywistość uczy pokory. Każe stawiać sobie i innym coraz większe wymagania. Kiedyś marzyliśmy o pełnych półkach w sklepach, dziś słusznie chcemy, by każdy mógł te towary, które już są, kupić. Kilka lat temu niektórzy wierzyli, że dobrobyt zapewni nam niewidzialna ręka rynku, teraz nawet zwolennicy tamtej tezy wiedzą, że tak nie będzie. Na progu nowego etapu w historii Polski wielu zakładało, że entuzjazm tych, którzy pierwszy raz włączali się do rządzenia państwem, zastąpi kompetencje i doświadczenie. W roku 2000 wiemy, że politycy nie rodzą się na kamieniu. Że aby mądrze kierować państwem, potrzebna jest wiedza i wizja zmian.
Dlatego na progu XXI wieku mówię swoim Rodakom: jeżeli chcemy Polski zasobnej i zamożnego społeczeństwa, musimy dbać o rozwój gospodarczy, o unowocześnienie kraju. Jeżeli chcemy państwa stabilnego, powinniśmy umacniać zdolność do kompromisu, dialogu i współpracy, a piętnować każde zachowanie polityków, które dzieli Polaków. Jeżeli chcemy żyć lepiej, musimy wejść do Unii Europejskiej. Jeżeli chcemy sprawnego państwa, musimy umacniać szacunek do konstytucji i prawa, ale także do drugiego człowieka. Nikogo nie opluwać i nie poniżać. Potrzebne jest bardziej sprawiedliwe dzielenie narodowego chleba. Miałem w ostatnich miesiącach okazję podróżować ponownie po całej Polsce. Dysproporcje, jakie widać, są ogromne. Na dodatek różnią one życie Polaków dosłownie na dystansie 7-10 km. Wokół Wielkich Jezior Mazurskich, jeżeli jeździ się linią brzegową, widać nowe hotele, pensjonaty, restauracje, inwestycje. Nigdy nie widziałem tyle żaglówek na jeziorach. Ale wystarczy pojechać 7-10 km dalej, gdzie są stare wsie po nie istniejących PGR-ach, by zobaczyć, że ostatnia inwestycja – i to jest wstyd dla wszystkich kolejnych władz Polski – została tam rozpoczęta w 1939 roku, przez Niemców. Z tym się zgodzić nie sposób.
– To brzmi jak fragmenty pana wyborczego programu. Czy to najważniejsze sprawy do załatwienia w następnej kadencji?
– To są elementy mojego programu. A jeśli pytacie o priorytety dla Polski na najbliższe lata, odpowiadam. Pierwszy – to członkostwo w Unii Europejskiej, bo to przepustka do lepszego życia dla każdego z nas, także tych, którzy na razie Unii się obawiają. Drugi – to utrzymanie rozwoju gospodarczego i przełożenie tego rozwoju w większym stopniu na zmniejszanie stref biedy, bezrobocia. Trzecie wielkie wyzwanie – edukacja. Wszyscy kandydaci o tym mówią. Ogromnie się z tego cieszę, bo być może będzie to kolejny obszar narodowej zgody. 1,5 mln ludzi kształci się dziś w szkołach wyższych – to bardzo dobrze. Młodym ludziom musimy dać możliwość zdobycia dobrego wykształcenia, dobre wychowanie, kontakt z nowoczesnymi technikami, w tym z Internetem, zapewnić naukę języków obcych. Czwarte – bezpieczeństwo zewnętrzne, czyli wzmocnienie naszej pozycji w NATO. Polska musi przestać porównywać się w NATO do Czech i Węgier. To o wiele za mało. Musimy dążyć do zdobycia pozycji podobnej do Hiszpanii, a to oznacza, że powinniśmy być dobrze zorganizowanym państwem, ze zmodernizowaną armią. Piąty priorytet – bezpieczeństwo wewnętrzne, czyli poprawa systemu prawnego, usprawnienie wymiaru sprawiedliwości, bardziej skuteczne ściganie przestępców. Szósty – nasze miejsce w regionie. Nadal musimy budować przyjacielskie, partnerskie relacje z państwami Europy Środkowej i Wschodniej. Powinniśmy być ich promotorem w dążeniu do struktur europejskich i euroatlantyckich.
– Porozmawiajmy teraz o samej kampanii. To kilkanaście tygodni intensywnych kontaktów z Polakami, ale także brzydkie gry polityczne w rodzaju prowokacji z lustracją czy kampanii negatywnej, prowadzonej przez sztab Mariana Krzaklewskiego. Jakie refleksje budzi walka o prezydenturę w roku 2000?
– Tonący brzytwy się chwyta. Ostatnie tygodnie walki wyborczej – stwierdzam to z autentycznym żalem – nieodparcie nasuwają to skojarzenie. Wielu bliskich mi ludzi ostrzegało, że moi najbardziej zagorzali przeciwnicy sięgną po brudne chwyty, byle tylko stworzyć sobie szanse na – choćby iluzoryczny – sukces. Nie chciałem w to wierzyć. Mam głęboko zakodowane – może dlatego, że długie lata zajmowałem się sportem – iż w życiu powinny obowiązywać zasady fair play. Nigdy nie zdecydowałbym się na poniżenie rywala, na wyborcze faule. Inni takich oporów nie mają.
– Myśli pan o wyborczych klipach komitetu lidera AWS?
– Przede wszystkim o tym. Kiedy myślę o brutalnym ataku sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego na moją osobę, pytam: czy taki człowiek powinien przewodzić prawicy, która – mądra, niezacietrzewiona – potrzebna jest Polsce w takim samym stopniu, jak mądrze zorganizowana lewica? Ale kilku innych moich konkurentów także sięgało w tej kampanii po niegodne środki. Mniejsza o kandydatów bez żadnego poparcia, mówiących o “obcych”, którzy rządzą Polską, choć to także tworzy zły klimat wyborów, podsyca niskie uczucia i kompromituje nas za granicą. Kiedy jednak kandydat, który był w swojej karierze ministrem spraw zagranicznych, ubolewa nad pogorszeniem wizerunku Polski, powtarzając nieprawdę na mój temat, zastanawiam się, czy to tylko brak kompetencji?
– Mówi pan oczywiście o Andrzeju Olechowskim…
– Nie zamierzam wymieniać nikogo z nazwiska. Zostawmy to. Osobiście mam nadzieję, że Polacy mają wystarczająco dużo życiowej mądrości, żeby wyczuć fałsz tam, gdzie on jest. Pytaliście o refleksje z całej kampanii wyborczej. Na szczęście – przebiega ona nie tylko pod znakiem chwytów poniżej pasa. Spotykam się z gorącym, serdecznym przyjęciem setek tysięcy ludzi, którzy manifestują poparcie dla mojej osoby, skandują moje imię, imię mojej żony. W moją kampanię zaangażowały się tysiące młodych wolontariuszy. Widziałem w oczach ludzi nadzieję, że w Polsce może być lepiej. To wielkie zobowiązanie dla mnie – jeśli wyborcy zdecydują, że będę Prezydentem Rzeczpospolitej w drugiej kadencji.
– Badania opinii publicznej mogłyby wskazywać, że tak się stanie. Ale czy rzeczywiście czuje już pan buławę drugiej kadencji w kieszeni?
– O tym zdecyduje dzień wyborów – 8 października. Mam nadzieję, że wszyscy ci, którzy chcą mnie poprzeć, będą o tym pamiętali, że nie zniechęci ich do pójścia na wybory ani zła pogoda, ani propaganda moich przeciwników. Moim atutem jest moja dotychczasowa prezydentura, a także wizja lepszej Polski dla wszystkich – zgodnie z hasłem: Dom wszystkich – Polska. Sądzę, że właśnie to, co mam do zaoferowania programowo ludziom, moje doświadczenie, które zebrałem przez ten czas, jest moim silnym atutem, a życzliwość społeczna, z którą się stykam, pozwala mi żywić wiarę, że mogę uzyskać takie poparcie Polaków, które pozwoli mi wprowadzić Polskę w XXI stulecie.
Prezydent dla Polski
Cztery miesiące temu, w “Przeglądzie”, pod takim tytułem jak dzisiaj opublikowaliśmy tekst, w którym zespół naszej redakcji poparł kandydaturę Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach na Prezydenta Rzeczpospolitej. Byliśmy pierwszym tytułem prasowym, który bez mrugania do Czytelników powiedział wprost, kto z polityków startujących w wyborach 2000 r. zasługuje na zwycięstwo i na przewodzenie Polsce przez następne pięć lat. Napisaliśmy wówczas: “Przyjmujemy kandydaturę Aleksandra Kwaśniewskiego nie tylko z satysfakcją i przekonaniem, że to wydarzenie dobre dla Polski, ale także jako coś naturalnego i oczywistego po jego udanej i powszechnie chwalonej, pierwszej kadencji. To musiało się stać. Nie dlatego, że chce tego sam – już teraz – kandydat w prezydenckich wyborach 2000. Dlatego, że chcieli i oczekiwali tego zwykli ludzie”.
Na kilka dni przed pierwszą turą prezydenckiej elekcji z satysfakcją możemy powiedzieć, że podtrzymujemy tamtą decyzję. Przebieg kampanii wyborczej wykazał, że przeciwnicy Aleksandra Kwaśniewskiego nie mają ani lepszego programu niż urzędujący prezydent, ani mądrzejszej wizji Polski XXI wieku. Niektórzy z nich, w tym najpoważniejszy kandydat polskiej prawicy, wykazali na dodatek – co przyjmujemy z żalem jako psucie polskiej demokracji – że gotowi są chwytać się brudnych chwytów w publicznym dyskursie dla bardzo partykularnej i wątpliwej moralnie korzyści.
W służbie publicznej, jaką jest dziennikarstwo, ale także i w polityce dobrze jest mieć poczucie, że nie marnuje się szansy, jaką dają nam Czytelnicy, a gdy chodzi o przywódców – jaką dają im ich Rodacy. Aleksander Kwaśniewski udowodnił, że umie wykorzystać dla Polski i pożytku obywateli urząd, jaki sprawuje. Polska jest krajem mocniejszym na międzynarodowej arenie niż pięć lat temu, a zachodni przywódcy traktują ją słusznie jako niekwestionowanego lidera w regionie środkowoeuropejskim. Lepsza jest jakość demokracji w naszym kraju – mimo złej roboty, jaką wykonała w tej dziedzinie wiele razy część polskiej prawicy. Nawet liberalnie zorientowani politycy wiedzą już, że trzeba pamiętać – jak często powtarza Aleksander Kwaśniewski – o wrażliwości społecznej, o zwyczajnym człowieku.
Cztery miesiące temu pisaliśmy: “Prezydent, mówią socjologowie, zbiera (polityczną) premię za swoją zdolność do kompromisu, za spokój wykazywany w toku kadencji, za rozsądek w działaniu. Polacy chcą przywódcy przewidywalnego, mądrego i łagodzącego spory między ludźmi”. Pisaliśmy też: “W “Przeglądzie” jesteśmy pewni, że Aleksander Kwaśniewski wykorzysta swoją drugą kadencję do kontynuacji niezbędnych dla Polski zmian. Znając jego lewicowe korzenie i liberalizm w sprawach światopoglądowych, ale także polityczny pragmatyzm i przekonanie, że rozwój gospodarczy jest warunkiem sine qua non pomyślności Polaków w XXI wieku, wierzymy że dopilnuje kontynuacji reform, a równocześnie będzie łagodził konflikty między rządzącymi i grupami społecznymi w Polsce, walczył, by rosło poszanowanie prawa i poczucie bezpieczeństwa obywateli, dbał, by władza pamiętała także o tych słabszych, którzy nie korzystają dotąd z owoców zmian”.
Wierzymy w “Przeglądzie”, że zdecydowana większość Polaków podzieli pogląd Redakcji. Mamy nadzieję, że spotkamy się w niedzielę, 8 października w lokalach wyborczych. A jeśli chcielibyśmy życzyć czegoś Czytelnikom i sobie, to jedynie, by wystarczyła w tych wyborach do wyłonienia zwycięzcy tylko jedna runda.
ZESPÓŁ “PRZEGLĄDU”
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy