Na przełomie 1937 i 1938 r. japońscy żołnierze wymordowali w stolicy Chin co najmniej 300 tys. osób „15 grudnia: Rzeź cywilów jest przerażająca. Mógłbym zapełnić całe strony przypadkami gwałtu i brutalności ponad ludzkie pojęcie. 18 grudnia: Dziś mija szósty dzień współczesnego »Piekła« Dantego, wypisanego wielkimi zgłoskami krwi i gwałtu. Zbiorowych mordów i tysiąckrotnego gwałtu. Okrucieństwo, żądza i sadyzm oprawców zdają się nie mieć końca. 19 grudnia: Kradną całe jedzenie ubogim, którzy wpadli w stan pełnej przerażenia, histerycznej paniki. Kiedy to się skończy?! Wigilia Bożego Narodzenia: Teraz mówią nam, że w strefie pozostaje ciągle 20 tys. żołnierzy (skąd biorą te liczby, nikt nie wie), których będą wyłapywać i rozstrzeliwać. Wszystkich, czyli każdego sprawnego mężczyznę w mieście w wieku od 18 do 50 lat”, pisał w grudniu 1937 r. w listach wysyłanych z Nankinu do rodziny w USA amerykański chirurg Robert O. Wilson (1904-1967)1. Był jednym ze świadków tzw. masakry nankińskiej – zbrodni przeciw ludzkości popełnionej przez armię japońską na ludności chińskiej w Nankinie, ówczesnej stolicy Republiki Chińskiej, rządzonej przez Kuomintang. Data 13 grudnia jest w Polsce kojarzona z rocznicą stanu wojennego. Zapewne dlatego 80. rocznica masakry nankińskiej, poza sesją naukową zorganizowaną przez Instytut Historii UJ i informacjami na niektórych portalach, nie odbiła się w Polsce echem. Także w innych krajach Europy wiedza na temat tego, co się działo w Nankinie od 13 grudnia 1937 r. do końca stycznia 1938 r., jest niewielka. Masakra nankińska zasługuje na przypomnienie przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, to mało znane Polakom wydarzenie jest bliskie tragicznej historii Polski, która rozegrała się niedługo potem – w czasie II wojny światowej. Niewyobrażalny barbarzyński mord popełniony przez armię japońską na chińskich cywilach oraz jeńcach wojennych na przełomie lat 1937 i 1938 był preludium epoki pogardy dla człowieka, którą stała się pożoga światowa rozpętana wkrótce przez III Rzeszę. Po drugie, do dzisiaj ogromna większość historyków japońskich utrzymuje, jakoby Cesarska Armia Lądowa Wielkiej Japonii nie dopuściła się w Nankinie żadnej zbrodni przeciw ludzkości. Ci, którzy mają odwagę mówić prawdę, dostają listy z pogróżkami – w tym groźbami śmierci – od prawicowych i nacjonalistycznych organizacji. Japonia nie chce pamiętać 13 grudnia 2017 r. w Nankinie odbyła się coroczna ceremonia upamiętniająca ok. 300 tys. ofiar masakry. Ze względu na okrągłą rocznicę była szczególnie uroczysta. Po raz pierwszy wziął w niej udział prezydent Xi Jinping. W przemówieniu, które wygłosił przewodniczący chińskiego parlamentu Yu Zhengsheng, padły pod adresem Japonii słowa pojednania: „Tylko pamiętając o historii, będziemy mogli zbudować lepszą przyszłość (…). Powinniśmy być przyjaznymi sąsiadami i uczyć się od siebie wzajemnie oraz utrzymywać przyjacielskie relacje dyplomatyczne”2. Problem w tym, że Japonia nie chce pamiętać swoich zbrodni z okresu wojny chińsko-japońskiej (1937-1945) oraz II wojny światowej, eksponując własne cierpienia będące następstwem ataków atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Kwestia uznania masakry nankińskiej za zbrodnię przeciw ludzkości oraz liczba jej ofiar do dzisiaj dzielą oba kraje. 12 grudnia 2017 r. w liczącym ponad 700 tys. mieszkańców japońskim mieście Shizuoka ok. 200 Japończyków przyszło na zorganizowane przez miejscowy uniwersytet i rodziny ocalałych z masakry Chińczyków spotkanie poświęcone 80. rocznicy masakry nankińskiej3. Było to jednak wyjątkowe wydarzenie w Japonii, gdzie rewizjoniści historii stali się odważniejsi pod rządami konserwatywnego premiera Shinzō Abego. Sześć tygodni horroru Wydarzenia, które rozegrały się w Nankinie, ówczesnej stolicy Chin, na przełomie 1937 i 1938 r., mogłyby zostać uznane za jedną z największych zbrodnii II wojny światowej, gdyby doszło do nich kilka lat później. Tylko historiografia chińska oraz niektórzy historycy amerykańscy i australijscy są zdania, że początkiem II wojny światowej był wybuch w 1937 r. wojny chińsko-japońskiej. Bezpośrednim pretekstem do agresji Japonii na Chiny była japońska prowokacja z 7 lipca 1937 r., która przeszła do historii pod nazwą incydentu na moście Marco Polo pod Pekinem. Od początku agresor działał z ogromną brutalnością. Japoński sztab planował pokonanie Chin w trzy miesiące. Armia chińska, dowodzona przez generalissimusa Czang Kaj-szeka, choć ustępująca japońskiej pod względem uzbrojenia,