Sąd nad Ameryką

Sąd nad Ameryką

June 25, 2022 - Washington, DC, United States: A woman holds a sign reading, ?Burn In Hell,? outside the Supreme Court of the United States after a conservative majority struck down Roe v Wade, on June 25, 2022 in Washington, District of Columbia. The Court's decision in Dobbs v Jackson Women's Health overturns the landmark 50-year-old Roe v Wade case and erases a federal right to an abortion. (Jeremy Hogan/Polaris)

Debata o roli Sądu Najwyższego jest debatą o przyszłości amerykańskiej demokracji Odrzucenie przez amerykański Sąd Najwyższy słynnego wyroku w sprawie Roe v. Wade z 1973 r. było strzelbą ze sztuki Czechowa. O tym, że wypali, przekonani byli właściwie wszyscy po obu stronach politycznego sporu. Kazus Jane Roe, która pół wieku temu zaskarżyła obowiązujący w jej rodzinnym Teksasie zakaz aborcji, był symbolem zwycięstwa kobiet w walce o ich prawa reprodukcyjne. Jednak po kwietniowym wycieku wstępnej decyzji sądu dotyczącej uznania prawa do aborcji za niechronione przez konstytucję nikt już nie miał złudzeń. Skład zdominowany w proporcji 6:3 przez światopoglądowych konserwatystów stosunkiem głosów 5:4 orzekł pod koniec czerwca tak, jak zapowiedział dwa miesiące wcześniej. I ożywił dyskusję o tym, kto i w jaki sposób ma prawo decydować o życiu – a czasem i śmierci – obywateli Stanów Zjednoczonych. Sąd Najwyższy ma w amerykańskim systemie władzę miejscami wręcz gigantyczną. Popatrzmy tylko na konsekwencje odrzucenia konstytucyjnej ochrony dla aborcji. Oznacza ono, że od lipca decyzja o możliwości przerywania ciąży stała się kompetencją poszczególnych stanów. I w aż 30 aborcja jest nielegalna już teraz lub przepisy ją delegalizujące wejdą w życie w najbliższych tygodniach. Co prawda, na szczeblach okręgowych – np. w Luizjanie czy Alabamie – toczą się jeszcze nieśmiałe batalie sądowe, by drakońskie regulacje zawiesić albo chociaż odroczyć, ale los prawie 40% amerykańskich kobiet wydaje się już przesądzony. A to wszystko w wyniku decyzji dziewięciorga niewybieralnych urzędników państwowych. Jak do tego doszło? Wbrew popularnej zwłaszcza w środowisku amerykańskiej prawicy interpretacji ta przepotężna dziś władza Sądu Najwyższego nie wynika wcale wprost z konstytucji. Jak zgodnie zauważają Daphna Renan i Nikolas Bowie, profesorowie w szkole prawa na Uniwersytecie Harvarda, ustawa zasadnicza wprost składa prawo do interpretowania konstytucji w ręce narodu, a nie grupy sędziów. To właśnie, piszą Renan i Bowie w eseju na łamach magazynu „The Atlantic”, stanowiło od początku amerykańskiej republiki podstawę jej umowy społecznej. Że to ludzie, owo ikoniczne „We The People” (My, Naród), wybierając w demokratycznym głosowaniu swoich przedstawicieli, reprezentujących ich wolę, będą sprawować kontrolę nad interpretacją konstytucji. Z jednej strony, teoria harwardzkich prawników jest więc ryzykowna, bo uchyla drzwi do potencjalnej niestabilności politycznej, zmiany legislacji wraz ze zmianą rządu, nawet co kadencję. Z drugiej jednak – doskonale wpasowuje się w amerykańskie myślenie o narodzie jako organizmie sprawującym władzę. W końcu państwo, pisał Jean-Jacques Rousseau, jest niczym innym jak wyrazem woli ludu. A sędziowie Sądu Najwyższego, wskazywani palcem przez prezydentów i co najwyżej przyklepywani przez Kongres, z wolą ludu nie mają nic wspólnego. Sąd upolityczniony Nie zawsze tak było. Do czasów wojny secesyjnej kompetencje sędziów były ograniczone, a oni sami rzadko znajdowali się na kursie kolizyjnym z decyzjami federalnych ustawodawców. Zderzenie nastąpiło w chwili, w której Kongres stwierdził, że konstytucja zawiera zapisy o uniwersalnych prawach wyborczych i obywatelskich dla wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych. Sąd Najwyższy miał zdanie przeciwne, ustawę Kongresu uznał za sprzeczną z konstytucją, tym samym blokując równouprawnienie rasowe na kolejne 120 lat. Od tego czasu sukcesywnie Sąd Najwyższy odbiera Kongresowi zdolność do decydowania o fundamentalnych prawach i aspektach życia codziennego obywateli USA. Proces ten nabrał dynamiki zwłaszcza w drugiej połowie XX w., kiedy sędziowie m.in. nie chcieli za pomocą konstytucji chronić uniwersalnych, federalnych praw pracowniczych czy zwiększyć przejrzystości wydatków korporacji na kampanie wyborcze. Zwłaszcza ta druga decyzja, Citizens United v. FEC z 2010 r., wydatnie przyczyniła się do oligarchizacji amerykańskiej polityki. Sąd Najwyższy bowiem pod płaszczykiem pierwszej poprawki do konstytucji i ochrony wolności słowa uznał, że nie można ograniczać indywidualnych datków na partie polityczne, nawet w trybie kampanijnym i nawet w przypadku największych w swoich sektorach przedsiębiorstw. Anulowanie Roe v. Wade jest więc tylko następnym rozdziałem dramatu pisanego od ponad stu lat. Przez ostatnie kilkanaście lat sporo zaś mówi się o upolitycznieniu Sądu Najwyższego. Temat ten był szczególnie nagłaśniany w czasie kadencji Donalda Trumpa, który nigdy nie krył się z tym, że umieszczenie w sądach – wszystkich, nie tylko Najwyższym – jego politycznych nominatów jest

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 30/2022

Kategorie: Zagranica