Odchodzi pokolenie Solidarności, zastępowane przez pokolenie samorządności. Ze styropianu są już tylko niedobitki Prof. Jarosław Flis – socjolog, profesor UJ, badacz komunikowania politycznego i zachowań wyborczych Późno ruszyła kampania samorządowa. – Wszystko trochę się opóźniło. Całkiem niedawno były wybory parlamentarne, później długie przekazywanie władzy, zajęło to dwa miesiące, potem święta i ferie… I jakoś tak zeszło. Mamy krótką kampanię. Jeżeli ktoś prowadził ją cały czas, pięć i pół roku, teraz zbiera owoce. Natomiast ci, którzy dwa miesiące temu przypomnieli sobie, że zbliżają się wybory, mają trudniej. Ale i tak się porejestrowali. – Na razie jest tak, że jeśli patrzy się na liczbę kandydatów na wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, którzy się zarejestrowali, prawie nie widać ubytków w stosunku do poprzednich wyborów. Co jest zaskoczeniem. Sam się spodziewałem, że będzie znaczący spadek. Po pierwsze, kalendarz polityczny sprawia, że najbliższe wybory parlamentarne są za trzy i pół roku, w związku z czym nie ma sensu przypominać się wyborcom w wyborach samorządowych. Po drugie, wprowadzenie dwukadencyjności powinno spowodować zmniejszenie liczby kandydatów. Bo wielu pretendentów, zamiast stawać naprzeciw popularnego burmistrza, woli poczekać, aż będzie musiał odejść. Tak jest w Ciechanowie. Tam obecny prezydent nie ma kontrkandydata. Ale to będzie jego druga kadencja, więc za pięć lat nie będzie mógł startować. – Podobnie jest w Stargardzie, mieście prawie 60-tysięcznym, w którym również nie ma konkurenta. Z drugiej strony – rekord w Krakowie, dziewięciu kandydatów! To też można wytłumaczyć – kiedy nie startuje urzędujący do tej pory wójt, burmistrz czy prezydent, zwykle tych kandydatów jest więcej, bo każdemu się wydaje, że łatwiej wygrać. Jest jeszcze jeden czynnik wpływający na kandydatów, bierze się on trochę ze spadku dobrego samopoczucia PiS. Bo normalnie PiS było takim etatowym malkontentem, który rzucał wyzwanie lokalnym partiom władzy. Ile znaczy szyld? Wszędzie wystawiało swojego kandydata. – Ale teraz PiS jest poobijane i z trudem zbiera się do kolejnej rundy. Nie ma tego zapału, który miało nie tylko pięć lat temu, ale i 14 lat temu. Wtedy było standardem, że PiS próbuje nawet tam, gdzie są małe szanse. A tym razem próbuje wyraźnie mniej. Zwłaszcza pod własnym szyldem. W mniejszych miejscowościach PiS nie ma, za to powstały komitety lokalne, z których startują ludzie tej partii. – W 2018 r. na masową skalę robiła to opozycja. Zjawisko jest dość stare i jak najbardziej racjonalne. Płacimy za odziedziczony po PRL antypartyjny resentyment. Pokazujemy to w raporcie na stronie Fundacji Batorego „Panu burmistrzowi to już dziękujemy”. Przygotowaliśmy go wspólnie z prof. Ireneuszem Sadowskim z PAN. Prof. Sadowski wyliczył tam bardzo dokładnie, uwzględniając wszystkich tych, którzy startowali przynajmniej dwa razy, że jeśli pierwszy raz się wygrało, to pozbycie się za drugim razem szyldu ogólnopolskiej partii daje dodatkowo 8 pkt proc. W zasadzie wypada więc się dziwić, że ci, którzy wystartowali i zdobyli władzę w poprzedniej kadencji, startują dalej pod starym, partyjnym szyldem. Przypuszczam, że jeśli nic się nie zmieni, to tendencja, by sprawując już władzę, startować z komitetu lokalnego, będzie narastać. A coś może się zmienić? – Po tych wyborach będziemy mieli pięć lat na dyskusję nad stanem samorządów. Mam nadzieję, że ktoś na serio, na podstawie analiz, a nie anegdot, zajmie się tym, co zmienić w systemie, by konkurencja na szczeblu samorządowym była jak najzdrowsza i mobilizująca. Bo działania podejmowane przez PiS, a wcześniej przez PO, samorządowej konkurencji nie służą. Zasada dwóch kadencji na stanowisku burmistrza, wójta, prezydenta nie pomoże w naprawie? – Myślę, że dwukadencyjność wyląduje w koszu. To sztuczna bariera. Po trzeciej kadencji władzę utrzymuje zaledwie co czwarty burmistrz. To minimalnie więcej niż w przypadku posłów. Możemy to porównać, spoglądając na burmistrzów, wójtów i prezydentów miast wybranych w roku 2006 oraz posłów wybranych w roku 2007. Co było 12 lat później? Tylko 21% posłów nadal było posłami i tylko 25% włodarzy gmin i miast dalej było wójtami, burmistrzami, prezydentami. Wynik niemal identyczny. Do tego jeszcze burmistrzowie częściej przegrywają, a posłowie – częściej rezygnują. Lub są „rezygnowani”. Czyli jest większa szansa, że wyborcy pozbędą się burmistrza niż posła. PiS za silne i za słabe Tak jesteśmy nieufni wobec samorządowców? – Nie, po prostu ludziom odbija! To jest władza