Ten, kto kupi uzdrowisko, będzie mógł urządzić tam agencje towarzyskie i dyskoteki Przy stoliku siedzą dwie panie. Jedna zjada deser po trzech daniach, druga kończy zupę z wkładką. Polskie sanatoria pełne są dziś takich kontrastów. Kasa chorych zapewnia minimum, masz pieniądze – jedź prywatnie. Ale najważniejsze jest to, ku czemu zmierzają sanatoria. Na razie zapowiada się, że ku sytuacji, gdy przy stoliku zostanie tylko jedna pani. Ta nad deserem. Kasy coraz mniej wydają na “zwykłych” kuracjuszy, samorządy czekają na ustawę, która przyznałaby im subwencję na podupadające kurorty, a gdzieś w tle toczy się prywatyzacja. Zdaniem lekarzy i samorządowców, bardzo groźna, bo nieograniczona. Dziś kasy chorych tak dzielą pieniądze, jak byśmy nagle wszyscy wyzdrowieli. Tłumaczą, że nie ma chętnych na wyjazdy do wód. Tymczasem zdezorientowani ludzie rezygnują ze składania wniosku, bo większość nie wie, jak to się teraz robi. – Ludzie nie wiedzą, jakie dokumenty są potrzebne – zapewnia Grzegorz Łoza, szef marketingu w Nałęczowie. – Ciągle szukają wojewódzkich komisji rozpatrujących wnioski. A one od dawna nie istnieją. W związku z tym 22 uzdrowiska zrzeszone w Unii Uzdrowisk Polskich jesienią 2000 r. wykupiły w prasie lokalnej olbrzymie ogłoszenie – adresy, leczone dolegliwości i co najważniejsze, informacja – “Prawo bezpłatnego pobytu w sanatoriach przysługuje każdemu ubezpieczonemu. Kasa ma obowiązek skierować cię na leczenie w najkrótszym terminie. Ty wybierasz miejscowość”. W kasach zawrzało, bo nagle pojawił się tłum chętnych. Kaso, proszę, daj skierowanie Reklama zapewniająca, że “sanatorium jest dla ludzi”, najbardziej oburzyła Dolnośląską Kasę Chorych, gdzie i tak na miejsce w sanatorium można czekać rok. W związku z ogłoszeniem jesienią ub. roku w ogóle nie należało już składać wniosków i wyników badań. W 2001 r. specjalista kasy, który je zatwierdza i tak odsyła je jako nieaktualne. – Po tym ogłoszeniu zaczęło się piekło – wspomina Ewa Cieciorko, rzeczniczka kasy. – Ludzie nas obrażali, wymachiwali ogłoszeniem i żądali miejsca, jakby to były wczasy. A przecież my mamy limity finansowe. Kasa kasie nierówna. – Załatwiamy wniosek w ciągu miesiąca – zapewnia Wanda Pawłowicz, rzeczniczka Mazowieckiej Kasy Chorych. – Choć nie każdy będzie mógł pojechać w lecie. W Małopolskiej Kasie wniosek rozpatrywany jest w ciągu 45 dni. Odmowę mogą dostać tylko ci, którym sanatorium może zaszkodzić. Na przykład osoby, które niedawno chorowały na raka. Leczenie bodźcowe jest dla nich niewskazane. Jednak szefowie uzdrowisk uważają, że poza złą wolą urzędnicy w kasach chorych po prostu nie wiedzą, jakie są w Polsce sanatoria. W związku z tym przygotowali dla nich broszurkę krajoznawczą. Tam znajduje się informacja, że 44 uzdrowiska mają 45,5 tys. łóżek sanatoryjnych. Z tego, że o miejscu w sanatorium decyduje specjalista w kasie, nie są zadowoleni ani szefowie sanatoriów, ani lekarze. Kiedyś kliniki same mogły kierować tam pacjentów. Na przykład Instytut Reumatologii miał 400 własnych miejsc sanatoryjnych. Teraz chorzy przekonują urzędników, że pomoc jest im potrzebna. Chory musi sam pójść po wniosek, znaleźć lekarza, który go podpisze, osobiście musi go wysłać. Uzdrowiska reklamują się też w Internecie, ale tą drogą próbują namówić tych, którzy sami zapłacą. Ustroń (jedni z pierwszych w Internecie) chwali się czterema basenami rehabilitacyjnymi z solanką jodobromową. Do tego czeka na nas “równe nasłonecznienie” i kompetentni lekarze. Ustroń wykupił też czas w lokalnym radiu, ale, zdaniem lekarzy, najlepszą metodą pozostaje “jedna pani drugiej pani”. Poza tym odmłodzono personel, a w każdym pokoju jest łazienka. Horyniec zachwala, że jest miejscem, “gdzie diabeł mówi dobranoc”, za to w Ustroniu odwrotnie – chwalą się, że mają Intercity na Wybrzeże, autobusy do bliższych miejscowości, pociągi do stolicy. Uzdrowisko ma własną stację kolejową. – Do Ustronia można wpaść na weekend – przyznają pracownicy sanatorium “Pod Jodłą” w Iwoniczu. – Za to u nas jest najczystsze powietrze, ścieżki. To nie jest kurort, żadnych dancingów. – Przeznaczamy na sanatoria 1,3% budżetu – mówi Wanda Pawłowicz z Mazowieckiej Kasy Chorych. – Mało? Na tle innych wydatków wcale nie. Na pomoc doraźną wydajemy 3,8%, na sprzęt ortopedyczny 0,2%, na usługi
Tagi:
Iwona Konarska