Podbój kosmosu zaczynamy skromnie, ale mamy apetyt na więcej. Plany już są 9 lutego będzie największym dniem w dziejach polskiego podboju kosmosu od czasu lotu Mirosława Hermaszewskiego. Jeśli dopisze pogoda, z kosmodromu w Gujanie Francuskiej wystartuje rakieta Vega, która wyniesie na orbitę okołoziemską pierwszego w całości polskiego satelitę. PW-Sat jest skromnym początkiem zatykania polskiej flagi na orbicie. To sześcian o boku mniej więcej 10 cm, zbudowana przez studentów Politechniki Warszawskiej przy współudziale Centrum Badań Kosmicznych PAN za niecałe pół miliona złotych. Mały, ale ambitny Satelitę co prawda złożono w Polsce, ale komponenty zostały dostarczone w ramach programu CubeSat, stworzonego przez kalifornijską politechnikę właśnie z myślą o niskobudżetowych programach studenckich. Na pokładzie Vegi będzie takich satelitów jeszcze sześć. PW-Sat poleci na orbitę, by przeprowadzić dwa eksperymenty. Najważniejsze jest przetestowanie modułu do deorbitacji, czyli przyspieszenia zejścia z orbity w atmosferę, gdzie satelita spłonie. Deorbitacja ma kolosalne znaczenie. Do niedawna jeszcze nikt nie planował, co zrobić ze sprzętem kosmicznym, który przestanie działać. To nie było problemem, kiedy kosmos zagospodarowywało kilka krajów. Teraz, kiedy do wyścigu przyłączyli się inni, kosmiczne śmieci mogą się ze sobą zderzać. Rzadko kiedy będzie chodziło o coś takiego jak przypadek radzieckiego satelity, którego fragment podziurawił dach mieszkańcowi Syberii, jednak tego rodzaju sytuacji trzeba unikać. Nie mówiąc już o bezpieczeństwie stacji kosmicznej czy jakiejkolwiek innej struktury orbitalnej, w której miałby przebywać człowiek. Prosto i tanio Mechanizm zaproponowany przez studentów PW jest prosty i tani. Składa się ze sprężyny o przekroju kwadratu. Kilka tygodni po starcie na komendę zostanie przepalona nić, która trzyma sprężynę wewnątrz satelity. Zwiększony opór aerodynamiczny sprawi, że satelita wejdzie w atmosferę po roku. Bez sprężyny spędziłby na orbicie cztery lata. PW-Sat będzie testował także zachowanie w próżni elastycznych ogniw fotowoltaicznych – czyli paneli słonecznych. Słońce stanowi jedyne źródło energii w przestrzeni kosmicznej. Każda misja jest projektowana z myślą o tym, ile energii uda się zebrać. Pobór prądu przez instrumenty musi się mieścić w ściśle określonych limitach. Panele są sztywne, co rodzi dodatkowe problemy natury logistycznej. Nie da się ich zmieścić zbyt wiele w ograniczonej kubaturze pojazdów wynoszących na orbitę. Elastycznymi panelami można by po prostu okleić ściany zewnętrzne, bez względu na to, jakiego byłyby kształtu. Panele z PW-Sata są produkcji szwajcarskiej, można je zobaczyć na siodełkach rowerów albo na górskich szlakach przyczepione do plecaków. Kosmos nasz widzę ogromny Tymczasem w budowie już jest następny polski satelita – Lem. Jeden z owoców projektu BRITE (BRIght Target Explorer – badacz jasnych obiektów), współpracy austriacko-polsko-kanadyjskiej. Docelowo na orbitę ma trafić sześć takich satelitów (drugi z Polski otrzyma nazywę Heweliusz). Będą wspólnie obserwować najjaśniejsze gwiazdy Drogi Mlecznej. Korzyści z rozwoju programu kosmicznego przedstawia Andrzej Kotarba, rzecznik prasowy projektu, a także klimatolog z CBK PAN. – Satelitarne zdjęcia Polski o wysokiej rozdzielczości możemy kupić od Amerykanów – jeśli mają czas i zechcą Polskę sfotografować, zrobią to. Takie zdjęcia są jednak bardzo drogie. Mając własnego satelitę, inwestujemy w swój system. Rozwijamy instrument, który dostarcza nam dane taniej i kiedy chcemy. Szkolimy ludzi budujących satelity, które można sprzedawać innym krajom. W Polsce nie było dotychczas wizji ani determinacji, żeby coś takiego zrobić. Koszt tego rodzaju misji to kilkadziesiąt milionów dolarów, a takimi pieniędzmi dysponuje u nas tylko państwo. Maciej Urbanowicz, który koordynował prace dwudziestokilkuosobowego zespołu, ma chęć i determinację, by to osiągnąć. – Już teraz pracuję nad własnym projektem, poszukuję inwestorów i jestem w trakcie negocjacji z partnerami z zagranicy. Reprezentuję przyszły polski przemysł kosmiczny, tzn. taki, który ma przynosić dochody. Zdecydowanie dalej mi do nauki niż do biznesu. Wykorzystując doświadczenia, wiedzę i kontakty zdobyte w projekcie PW-Sat, chcę zbudować własną firmę, która będzie mogła konkurować z firmami zagranicznymi na polu małych satelitów, podzespołów do ich budowy, a także usług wykorzystujących techniki satelitarne. Oby te plany nie zostały przedwcześnie zdeorbitowane przez polski imposybilizm. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Kuba Kapiszewski