Schröder się nie poddaje

Schröder się nie poddaje

Socjaldemokraci mogą stracić władzę, choć lata 1998-2002 były jednymi z najbardziej dynamicznych w dziejach RFN „Po czterech latach rządów wokół Schrödera roztacza się apokaliptyczny nastrój klęski, taki sam, jaki panował po 16 latach ery Kohla”, pisze „Berliner Zeitung”. Komentatorzy są zgodni – 22 września w wyborach do Bundestagu tylko cud może uratować partie rządzącej w Niemczech lewicowej koalicji socjaldemokratów i Zielonych od upokarzającej porażki. Chrześcijańscy demokraci ze swym kandydatem na kanclerza, premierem Bawarii Edmundem Stoiberem z CSU, mają nad SPD komfortową, co najmniej pięcioprocentową przewagę, która utrzymuje się od wielu tygodni. Zgodnie z sondażami, CDU/CSU wraz ze swym prawdopodobnym koalicyjnym partnerem – liberałami z FDP – może liczyć na absolutną większość 51% w nowym parlamencie. Jeśli nastroje społeczne się nie zmienią, SPD i Zieloni zdobędą razem najwyżej 41%. Eksperci ds. badania opinii publicznej, jak Renate Köcher, podkreślają, że Schröder nie powinien spodziewać się szybkiego odzyskania poparcia wyborców. Na zasadniczą zmianę nastawienia politycznego społeczeństwa trzeba około 100 dni. Do wyborów pozostał nieco ponad miesiąc. Wiele wskazuje na to, że socjaldemokraci znów znajdą się w ławach opozycji, w których zasiadali do 1998 r. przez 16 długich i frustrujących lat. Schröder i jego towarzysze zamierzają za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Niemiecki przywódca zdaje sobie sprawę, że nie ma szans na kontynuowanie dotychczasowego układu rządowego, chciałby zresztą zerwać ścisłe związki z Zielonymi, zbyt radykalnymi dla niemieckich mieszczuchów. Schröder liczy już tylko, że chadecy i liberałowie nie zdobędą absolutnej większości głosów i wtedy możliwa stanie się „koalicja świateł drogowych” – czerwona SPD, Zieloni i „żółci” liberałowie, a on pozostanie gospodarzem w Urzędzie Kanclerskim. Szanse na powstanie takiej konstelacji politycznej są jednak niewielkie. A przecież lewicowy rząd Niemiec nie popełnił poważnych błędów, co więcej, przeprowadzając szereg przemian o kapitalnym znaczeniu wyprowadził państwo z długoletniego zastoju czasów Kohla. W 1998 r. lewicowa koalicja znalazła w państwowej kasie 2 biliony marek deficytu, mimo to wprowadziła nowoczesną reformę podatkową, ustawę o imigrantach na poziomie europejskim, zagwarantowała prawa mniejszości, przyjęła plan rezygnacji z energii atomowej. Minister spraw zagranicznych, Joschka Fischer z Partii Zielonych, stał się jednym z najbardziej popularnych polityków europejskich. Kadencja 1998-2002 była jedną z najbardziej dynamicznych w dziejach RFN. Kanclerza zgubiły wszakże zbyt pochopnie składane obietnice. W wieczór wyborczy 1998 r. Schröder zapowiedział, że jego gabinet zmniejszy bezrobocie do 3,5 mln i właśnie z tego ma być rozliczany. Szef rządu nie spodziewał się jednak, że reformowanie strukturalnego bezwładu, który pozostawił po sobie Helmut Kohl, okaże się syzyfową pracą. Nie przewidział, że załamie się światowa koniunktura gospodarcza, że Niemcy ze swymi ogromnymi dodatkowymi kosztami pracy staną się czerwoną latarnią europejskiej ekonomii. Analitycy Deutsche Banku musieli zredukować swe prognozy rozwoju gospodarczego na 2002 r. z 1,2 do 0,5%. Bezrobocie wynosi 4,047 mln i jest zaledwie o 90 tys. niższe, niż pod koniec rządów Kohla, zaś do końca roku będzie wzrastać. Pracę tracą nawet młodzi, zdolni, wykształceni bankowcy, menedżerowie czy specjaliści komputerowi, którzy jeszcze przed dwoma laty mogli przebierać w kuszących ofertach wielkich koncernów. W bieżącym roku splajtowało 35 tys. niemieckich przedsiębiorstw. Jak pisze „Der Spiegel”, kasa państwowa jest pusta, zaś system opieki zdrowotnej – zmurszały. W 1998 r. socjaldemokraci zwyciężyli dzięki poparciu wschodnich landów. Wyborcy z dawnej NRD głosowali przeciwko Kohlowi, gdyż jego obietnice „kwitnących krajobrazów” na Wschodzie okazały się bez pokrycia. Ale także obecnie w „nowych landach” panuje gospodarcza mizeria. Bezrobocie jest największe od czasów zjednoczenia Niemiec, tylko w tym roku 100 tys. młodych ludzi z regionów wschodnich wyjedzie w poszukiwaniu pracy do „starej” Republiki. Schröder i jego rywal licytują się w obietnicach nowych subwencji dla Wschodu, ale „Ossis”, słysząc o kolejnych dziesiątkach miliardów, jeszcze bardziej popadają w zwątpienie, pytając: „Czyżby było aż tak źle?”. Tym razem SPD na sukces w nowych landach liczyć nie może. W czasach ekonomicznego kryzysu Niemcy nie chcą już słuchać o reformach ani eksperymentach. Wyborcy w RFN zazwyczaj zresztą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 33/2002

Kategorie: Świat