W Sejmie leżą już cztery projekty ustaw o instytucji sędziego pokoju. Obawiam się, że nie ma żadnego innego powodu, aby zajmować się tą instytucją poza wolą Kukiza, który ma taką obsesję – chce instytucją sędziego pokoju uszczęśliwić Polaków. Niestety, arytmetyka sejmowa spowodowała, że Kukiz stał się ważny. Tym samym jego obsesje też. Naprawdę, poza zrobieniem przyjemności Kukizowi nie ma innej potrzeby tworzenia tej instytucji i wprowadzania jej do polskiego wymiaru sprawiedliwości. Cóż to takiego ten sędzia pokoju? Otóż instytucja ta funkcjonuje w niektórych państwach, przy czym w różnych państwach, a w przypadku USA czy Kanady nawet w różnych stanach czy prowincjach, różni się ona dość istotnie. Są państwa (stany, prowincje), w których sędzia pokoju sądzi drobne sprawy lub nie sądzi, tylko orzeka o tymczasowym aresztowaniu albo decyduje, czy sprawa jest na tyle dojrzała, że może trafić przed sąd. W jednych państwach (stanach, prowincjach) sędzia pokoju musi mieć wykształcenie prawnicze, a nawet doświadczenie sądowe, na przykład jako adwokat, a w drugich nie musi. W jednych państwach sędziowie pokoju są wybierani (lub nominowani przez ministra sprawiedliwości albo gubernatora) dożywotnio, w drugich na kadencję. Czasem sędzia jest wynagradzany za pracę (na pełnym etacie), kiedy indziej ma płacone tylko za konkretne wykonane czynności. Nie bardzo wiem, jakiej potrzebie polskiego wymiaru sprawiedliwości miałaby czynić zadość instytucja sędziego pokoju. Pomijam już niebagatelny przecież problem, czy instytucja ta byłaby zgodna z naszą konstytucją, wedle której „wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe” (art. 177). Powszechnie przyjmuje się, niestety jako pewnik bez żadnego dowodu, że największą bolączką naszego sądownictwa jest przewlekłość postępowań. Oczywiście przewlekłość postępowań jest jedną z bolączek naszego sądownictwa, ale obawiam się, że nie najpoważniejszą. Co najmniej równie poważną jest niska jakość wymierzanej sprawiedliwości, a ostatnio znacznie poważniejszą, bodaj w ogóle najpoważniejszą, jest uzależnienie sądów od władzy politycznej, uczynienie z ministra sprawiedliwości prokuratora generalnego przełożonego dyscyplinarnego sędziów i prokuratorów, nominowanie sędziów z rekomendacji upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa. Jak do tego wszystkiego ma się instytucja sędziego pokoju? Jeśli od wyroku sędziego pokoju będzie przysługiwało odwołanie (apelacja) do sądu powszechnego, to przyśpieszenie postępowania jest wątpliwe. Przybędzie tylko dodatkowa instancja. Czy sprawiedliwość wymierzana przez sędziego pokoju, który z natury rzeczy będzie miał niższe kwalifikacje niż sędzia sądu powszechnego, będzie lepszej jakości? Oczywiście, że nie. Jeśli do tego dodać, że sędzia pokoju ma pochodzić z wyborów, to przecież nie będzie on wybierany podczas jakiegoś wiecu na skwerku (jak, zdaje się, sądzi Kukiz), tylko te wybory ktoś będzie musiał organizować, ktoś będzie zgłaszał kandydatów, ktoś prowadził kampanię wyborczą. Wreszcie ktoś będzie musiał sprawdzać przeszłość kandydatów, choćby tylko pod kątem ich niekaralności, dotychczasowego trybu życia i tak dalej. Do tego potrzebna jest organizacja, którą dysponują przede wszystkim partie polityczne. Proces wyborczy w naszej tradycji zawsze jest procesem politycznym. W efekcie, jeśli instytucja ta powstanie, będziemy mieli upolitycznionych, zależnych od lokalnych elit politycznych sędziów o niskich kwalifikacjach zawodowych. Wrócimy zatem, choć pod inną nazwą, do instytucji kolegiów do spraw wykroczeń, które na początku lat 90. słusznie likwidowaliśmy jako przeżytek z czasów PRL. Czy naprawdę nie byłoby prościej i z większym pożytkiem, zamiast fundować sobie wątpliwą instytucję sędziów pokoju, po prostu zwiększyć liczbę etatów w sądach rejonowych? Nie tylko etatów sędziów, ale także etatów asystentów sędziów, personelu administracyjnego. Per saldo byłoby taniej i o całe niebo lepiej. Ze zdumieniem patrzę, jak w pisanie projektów ustaw o instytucji sędziego pokoju angażują się niektórzy profesorowie prawa, wynajęci przez rozmaite partie polityczne. Myślałem, że tytuł profesora prawa jednak do czegoś zobowiązuje. Okazuje się, że nie. To, że opozycja nie protestuje, tylko jeszcze dokłada swoje projekty, już mnie nie dziwi. j.widacki@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Andrzej Duda, Jacek Kurski, Jarosław Kaczyński, Kanada, Marian Banaś, Mateusz Morawiecki, Ministerstwo Sprawiedliwości, NBP, NIK, parlament, Paweł Kukiz, PiS, polityka gospodarcza, polska polityka, polska prawica, prokuratura, rząd PiS, sądy, sędziowie pokoju, Sejm, Senat, Solidarna Polska, TVP, TVPiS, USA, Zbigniew Ziobro, ziobryści, Zjednoczona Prawica