Sejm nienawiści
Zapiski polityczne 13 maja 2003 r. Byłem parlamentarzystą przez kilka kadencji. Pamiętam i dobrze wspominam X kadencję, gdy działał i dość zgodnie reformował kraj Sejm Mądry złożony z bardzo przeciwstawnych grup politycznych, które mimo tak skrajnie odmiennych rodowodów potrafiły bezboleśnie zmienić radykalnie ustrój Rzeczypospolitej. Niestety, na tym mądrość poselska się skończyła. Następna kadencja przebiegała już pod znakiem wojny politycznej uwieńczonej haniebną listą Macierewicza, będącą symbolem naszej narodowej zaciekłości i głupoty, a także podłości moralnej, czego dowodem było wpisywanie wspaniale dzielnych ludzi – takich jak Wiesław Chrzanowski czy Jan Zamoyski – na listę agentów bezpieki. Zatrute owoce tej kadencji przetrwały i zrodziły absurdalną prawniczo i paskudną moralnie ustawę lustracyjną. Następna, czyli II kadencja Sejmu upłynęła pod znakiem nowej konstytucji, zaciekle zwalczanej przez siły prawicowe i przez olbrzymią część kleru katolickiego. Sporo ludzi odeszło wówczas od Kościoła traktowanego jako wysoka instancja moralna. Nie utracił natomiast poparcia Kościół tradycyjno-ludowy z potężną siłą ujawnioną w Radiu Maryja, będącą zjawiskiem tyleż wrogim interesom państwa polskiego, co Kościoła katolickiego, ale zaspokajającą ambicje religijnego kacyka z Torunia. Potem nastąpiła III kadencja Sejmu Totalnej Nieudolności Sprawowania Władzy, która pogrążyła kraj w głębokim kryzysie. Taka była przeszłość. Jak jest teraz? Myślę, że jeszcze gorzej. Obecną działalność Sejmu IV kadencji wypełnia krańcowa nienawiść. Jest to skutek zarówno psychicznych dewiacji wielu posłów będących w oczywisty sposób kandydatami na pacjentów klinik chorób psychicznych, jak i przyjętej nie tylko w Sejmie RP zgody prawie całego społeczeństwa na tolerowanie pospolitego awanturnictwa na pograniczu chuligańskich wyczynów kolesiów spod budki z piwem. Zachętę do uprawiania i ujawniania skrajnej nienawiści człowieka do człowieka można usłyszeć nie tylko z kościelnej ambony w niejednej parafii, ale i w oficjalnych wypowiedziach wielu polityków prawicy. Jeśli ci ostatni różnią się od siebie, to bywa tak raczej na skutek odmienności w osobistej kulturze danej osoby parlamentarnej niż z powodu różnego pojmowania zasad współżycia ludzi odmiennych poglądów. Zasada bowiem zawsze jest ta sama, obowiązek walki z ludźmi odmiennych poglądów, walki na śmierć i życie. Mogłem w ostatnich dniach porównać wystąpienia dwóch polityków. W telewizyjnym programie „Linia specjalna” występował Donald Tusk, ważny lider Platformy Obywatelskiej. W dzisiejszej porannej audycji radiowej I Programu popisywał się Ludwik Dorn, jeden z przywódców coraz jawniej neototalitarnej partii Prawo i Sprawiedliwość (w mojej wersji Przemoc i Strach). Poseł Tusk, człowiek dystyngowany, o arystokratycznych manierach i sposobie bycia, mówił twardo i nieugięcie, ale bez wyzwisk, o konieczności totalnego odpędzenia od władzy lewicy i odsunięcia od wpływu na losy kraju premiera Leszka Millera. Posłowi Dornowi też marzy się usunięcie z życia publicznego wszelkiej lewicy, lecz wyraża te swoje marzenia zdaniami pełnymi ordynarnych wyzwisk i plugawych zarzutów. Obaj chcą tego samego. Nieograniczonej władzy prawicy politycznej, która już raz pokazała, co potrafi, gdy przez cztery lata tak nieudolnie rządziła, a i teraz, gdy na jakimś małym obszarze kraju zdobędzie władzę, zaczyna wdrażać natychmiast procesy skrajanej destrukcji. Działalność pana Kropiwnickiego w roli prezydenta miasta Łodzi ujawnia kacykowskie ambicje typowego działacza politycznego prawicy, zaś wyczyny prezydenta Warszawy, pana Kaczyńskiego, prowadzą jednoznacznie do paraliżu struktur administracyjnych w stolicy kraju. W mojej byłej gminie Wawer, mieście sporej wielkości, liczącym ponad 120 tys. mieszkańców, pan Kaczyński wpierw powołał na burmistrza postać zupełnie przypadkową, młodego człowieka bez śladu zawodowego przygotowania do kierowania takim wielkim organizmem miejskim, ale dobrze usytuowanego w partyjnych strukturach PiS. Gdy radni zbuntowali się i wybrali nowy zarząd dzielnicy, prezydent odmówił uznania nowych włodarzy tego obszaru, a władzę sprawuje tam pełnomocniczka prezydenta miasta wydająca np. pisemne zezwolenia na zakup kilku biletów autobusowych dla pracowników w lokalnej delegacji albo tymże urzędnikom na przejazd samochodem służbowym. Podobne piekło bezwładu administracyjnego pan Kaczyński funduje innym dzielnicom, korzystając z wadliwego prawa uchwalonego przez Sejm w tzw. ustawie warszawskiej, dobrej w przypadku wygrania wyborów przez kogoś politycznie przyzwoitego. Kaczyński jest jednak typowym partyjniackim kacykiem, pragnącym przede wszystkim osadzenia swoich partyjnych