Szowinizm jest zastępowany nie przez poczucie winy za wywołane wojny, ale przez nacjonalizm Gdzie jest Slobodan Miloszević? W miniony piątek takie pytanie zadawało sobie tysiące Serbów. Polityk, który przez 13 lat dominował na Bałkanach i był sprawcą praktycznie wszystkich bałkańskich wojen, rozpłynął się niczym duch ze złej bajki. Wystarczyło, by setki demonstrantów zaatakowały dzień wcześniej jugosłowiański parlament i przejęły faktyczną kontrolę nad centrum Belgradu, by reżim, który do niedawna budził strach i obezwładniał swoją siłą, posypał się niczym domek z kart. Wymownym symbolem upadku Miloszevicia stały się telewizyjne obrazy, na których serbscy policjanci zrzucają hełmy z rynsztunku do rozpędzania manifestacji i wspólnie ze zwolennikami opozycji wbiegają do sal jugosłowiańskiej Skupsztiny. Równie szokująca dla Serbów była zapewne masowa dezercja dziennikarzy, którzy pracowali wcześniej w promiloszeviciowskich mediach. Pracownicy agencji Tanjug wydali (niespodziewanie) oświadczenie, że uznają zwycięstwo w wyborach prezydenckich (które miały miejsce 24 września) kandydata opozycji, Vojislava Kosztunicy. Z reżimowego tygodnika “Politika” redaktorzy uciekli tylnymi drzwiami. Państwowa telewizja RTS po prostu przestała nadawanie programu. Kto z mieszkańców Belgradu obawiał się jeszcze w obronie Miloszevicia ewentualnej interwencji jugosłowiańskiej armii już w nocy z czwartku na piątek, mógł się dowiedzieć, że kolumny czołgów i wozów bojowych, posuwające się w kierunku zrewoltowanego Belgradu, nagle zawróciły ze swoich marszrut. W piątek rano zebrani na specjalnej naradzie generałowie ogłosili, że nie będą występować przeciw “woli narodu”. Dowódca belgradzkiej brygady policji zwrócił się oficjalnie o “współdziałanie” do polityków opozycji. Największe osłupienie wywołał na koniec fakt, że promiloszeviciowska Socjalistyczna Partia Ludowa wydała oświadczenie, w którym “z radością wita zwycięstwo Vojislava Kosztunicy”. Czy Slobodan Miloszević spodziewał się takiego scenariusza swojego upadku? Po głosowaniu 24 września miał, oczywiście, prawo spodziewać się zbliżającej klęski. Machinacje z wynikami wyborów na kilometry pachniały przecież fałszerstwami nad urną. Opozycja, po dodaniu głosów z 97% punktów wyborczych, wyliczyła przecież, że jej kandydat, Vojislav Kosztunica, otrzymał poparcie ponad 54% Jugosłowian, a Miloszević tylko 35%, podczas gdy oficjalne wyniki, podane zresztą z kilkudniowym opóźnieniem, głosiły że Kosztunica wygrał co prawda pierwszą turę elekcji prezydenckiej, ale zdobył tylko 48% głosów i będzie musiał stanąć do drugiej rundy z obecnym prezydentem. Statystycy z Belgradu błyskawicznie wyliczyli, że ludzie Miloszevicia “ukradli głosy”. Frekwencja wyborcza faktycznie wyniosła bowiem 75%, ale – według oficjalnego komunikatu – już tylko 64% wszystkich uprawnionych do głosowania. Podobno na wieść o prawdziwych wynikach elekcji, gdzie na dodatek za Kosztunicą głosowała ponad połowa wojskowych i ponad 60% policjantów, w dzielnicy Dedynie, gdzie swoją rezydencję miał Miloszević, zapanowała nerwowość i pojawiły się ewakuacyjne nastroje. Żona Slobodana Miloszevicia, Mirjana Marković, nazywana nie bez racji złym duchem prezydenta, przeszła załamanie nerwowe. Dzieci kilku ministrów już w dwa dni po wyborach pożegnały się z kolegami w swoich szkołach i wyjechały na “dłuższe wakacje”. Powróciła plotka, że schronienia szuka syn Slobodana Miloszevicia, Marko, którego adwokaci dyskretnie wypytywali władze RPA, jak odniosłyby się do takiej prośby. Ambasador Jugosławii w Moskwie (i brat Slobodana), Borislav Miloszević, prowadził od tygodnia dyskretne negocjacje z rządem Rosji, czy nie przyjąłby bałkańskiego dyktatora. Nastroje popsuł do reszty rzecznik Aleksandra Łukaszenki, który – zanim Mińsk otrzymał takie pytanie – ogłosił, że Białoruś może rozważyć zaoferowanie Miloszeviciowi azylu. Czy Miloszević gdzieś w końcu wyjechał, pod koniec minionego tygodnia nie było wiadomo. Ludzi w Belgradzie zelektryzowała wiadomość, że w czwartek w nocy z wojskowego lotniska Batanica wystartowały trzy transportowce An 26, ale wkrótce przecieki ze źródeł wojskowych przyniosły wiadomość, że samolotami uciekła tylko część jego rodziny. Kolejna plotka mówiła, że dyktator siedzi “jak szczur” w betonowym bunkrze pod wsią Beljanica w południowo-wschodniej Serbii i czeka na wyniki negocjacji co do swego dalszego losu. Część najbliższego otoczenia Miloszevicia trzyma go jako zakładnika i kartę przetargową w rozmowach z Zachodem i opozycją, informowała telewizja B 92. Byli poplecznicy Slobodana Miloszevicia na pewno mają o czym rozmawiać. Na obalonym reżimie z Belgradu ciążą ciężkie przestępstwa wojenne i czysto kryminalne. Społeczność międzynarodowa domaga się postawienia i samego Miloszevicia, i kilkunastu
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety